Gabinet Psychoanalityczny Sylwester Strzecha

60-687Poznańos. Stefana Batorego 73 lok. nr 1Wielkopolskie605415115

-

Terapie / Psychoterapia

Gabinet Psychoanalityczny Sylwester Strzecha

60-687 Poznań, os. Stefana Batorego 73 lok. nr 1

605 415... 115więcej

Twoja lokalizacja

zmień lokalizację

   

  • Street View
  • Mapa

Aktualności

Wstęp do Psychoanalizy S.Freud (3)

Słowo wstępne
..............................................................
To, co tutaj oddaję czytelnikowi jako „wstęp do psychoanalizy” ,
nie chce pod żadnych pozorem konkurować z istniejącymi pracami,
omawiającymi całokształt tej gałęzi wiedzy (Hitschmann Nauka Freuda
o nerwicach, 1913; Pfister Metoda psychoanalityczna, 1913; Leo Kapłan
Podstawy psychoanalizy, 1914; Regis et Hesnard La psychoanalyse des
nevroses et des psychoses, Paryż 1914; Adolf F. Meijer De Behandeling
van Zenuwzieken door Psycho-Analyse, Amsterdam 1915). Jest to
wierna kopia wykładów, które wygłosiłem podczas dwóch semestrów
1915/16 i 1916/17 przed audytorium składającym się z lekarzy i laików
obojga płci.
Wszystkie osobliwości, którze uderzą czytelnika tej pracy, tłumaczą się warunkami, w których powstała. Nie można było zachować w opisie chłodnego spokoju rozprawy naukowej; przeciwnie, mówca zmierzał do tego, by podczas dwugodzinnego wykładu nie wyczerpać uwagi swoich słuchaczy. Wzgląd na doraźne działanie wymagał wielokrotnego powracania do tego samego tematu, np. raz w związku z tłumaczeniem snów, później przy omawianiu nerwic. Ugrupowanie
materiału pociągnęło za sobą i to, że niektóre ważne zagadnienia, np.
zagadnienie nieświadomego, nigdzie nie zostały potraktowane wyczerpująco;
są one kilkakrotnie podejmowane i odsuwane, aż do chwili,
kiedy nadarzy się sposobność dorzucenia nowych danych do ich
poznania. Ten, kto zna dobrze literaturę psychoanalityczną, niewiele
znajdzie w tym „wstępie” materiału, który by mu nie był znany
z innych, o wiele bardziej wyczerpujących publikacji. Konieczność
zaokrąglenia i odpowiedniego ujęcia całości zmusiła autora do dodania
w poszczególnych rozdziałach (o etiologii lęku, o fantazjach histerycznych)
materiału dotychczas nie zużytkowanego.

Freud
........................................................................
Część I
Czynności pomyłkowe
..................
WYKŁAD I
Wstęp
........................................................................
Panie i panowie! Nie wiem, co państwo wiecie o psychoanalizie
z lektury, coście o niej słyszeli. Temat, o którym wedle zapowiedzi
mam mówić — wstęp elementarny do psychoanalizy — zmusza mnie
do traktowania państwa tak, jak gdybyście nic nie wiedzieli i potrzebowali
pierwszych wskazówek.
Tylko tyle mogę przypuszczać, że wiadomo państwu, iż psychoanaliza
jest metodą, za pomocą której leczy się nerwowo chorych.
Z miejsca mogę przy tej okazji dać przykład, jak się w tej dziedzinie
niejedno odbywa inaczej, często wprost przeciwnie, aniżeli się to dziać
zwykło na innych odcinkach medycyny.
Kiedy stosujemy wobec chorego nową dla niego technikę lekarską,
staramy się w zasadzie oszczędzić mu przykrych stron tej techniki
i dajemy mu optymistyczne obietnice na temat skuteczności kuracji.
Sądzę, że jesteśmy do tego uprawnieni, gdyż przez takie postępowanie
wzmagamy prawdopodobieństwo, że zabiegi, które stosujemy, dadzą
dobre rezultaty. Skoro jednak chodzi o neurotyka, wobec którego
mamy zastosować psychoanalizę, postępujemy inaczej. Mówimy mu
o trudnościach metody, o jej trwaniu, o wysiłkach i ofiarach, które za
sobą pociąga, a co się tyczy jej powodzenia — oświadczamy, że trudno
coś przyrzec z całą pewnością, wiele zależy od zachowania się chorego,
od jego zrozumienia dla sprawy, umiejętności przystosowania się,
wytrwałości. Oczywiście, ten przeciwny sposób postępowania ma
swoje słuszne przyczyny; może później zrozumiecie je i będziecie mogli
wejrzeć w rzecz bardziej szczegółowo.
Proszę się nie gniewać, jeżeli na razie traktować będę was jak tych
nerwowo chorych. Szczerze mówiąc, nie radzę państwu słuchać mnie
po raz drugi. W tym celu zademonstruję wam, jakie niedokładności
towarzyszą z konieczności wykładom o psychoanalizie, jakie trudności
powstają na drodze do zdobycia własnego sądu.
Pokażę państwu, jak cały kierunek waszego dotychczasowego
wykształcenia, wszystkie wasze przyzwyczajenia myślowe musiały was
siłą rzeczy uczynić przeciwnikami psychoanalizy, ile będziecie musieli
w sobie przezwyciężyć, by pokonać ten instynktowny opór. Nie mogę,
oczywiście, powiedzieć z góry, czy pod wpływem moich wiadomości
zdobędziecie zrozumienie dla psychoanalizy. Mogę wam natomiast
przyrzec, że przez słuchanie moich wykładów nie nauczycie się badania
ani też leczenia psychoanalitycznego.
Gdyby się jednak znalazł ktoś wśród was, kogo nie zadowalałaby
przelotna znajomość z psychoanalizą, kto by chciał wejść z nią w stałe
związki, nie tylko będę mu to odradzał, lecz wprost przestrzegę go
przed tym. Tak, jak sprawy wyglądają dzisiaj, byłby ten wybór
zawodu przekreśleniem jakiejkolwiek możliwości sukcesu akademickiego.
A jeżeli człowiek taki pójdzie w życie jako praktykujący lekarz,
znajdzie otoczenie nie rozumiejące jego dążeń, zacofane i wrogie;
otoczenie to skieruje przeciw niemu wszystkie drzemiące w sobie złe
siły. Może ze zjawisk towarzyszących szalejącej dziś w Europie wojnie
potraficie państwo mniej więcej ocenić, jak dalece (słuszne byłoby tu
powiedzenie — przyp. red. PWN) imię tych mocy jest legion.
Dosyć jest jednak ludzi, dla których, mimo tych niedogodności, to,
co stanowi nową krainę poznania, ma swoją siłę atrakcyjną. Gdyby
niektórzy spośród was do nich należeli i gdyby przechodząc do
porządku dziennego nad moimi przestrogami, zjawili się tu po raz
drugi, powitam ich chętnie. Ale wszyscy państwo mają prawo dowiedzieć
się, jakie to trudności towarzyszą psychoanalizie. A więc przede
wszystkim trudność samego nauczania psychoanalizy. Wykłady medyczne
nauczyły was widzieć. Widzicie państwo anatomiczny preparat,
osad przy chemicznych rekcjach, skurcz mięśnia jako rezultat podrażnienia
jego nerwów. Potem zmysłom waszym pokazują chorego,
objawy jego cierpienia, produkty procesu chorobowego, niejednokrotnie
widzicie zarazki chorobotwórcze w izolowanym stanie. W dziedzinie
chirurgii jesteście państwo świadkami zabiegów, którymi pomaga się
chorym, wolno wam samym próbować stosowania tych zabiegów.
Nawet psychiatra demonstruje wam chorego, jego grę twarzy, sposób
mówienia, zachowanie; wszystkie te obserwacje pozostawiają w was
głębokie wrażenie. Tak tedy profesor medycyny gra przeważnie rolę
przewodnika i tłumacza, który towarzyszy wam w muzeum, podczas
gdy wy wchodzicie w bezpośredni kontakt z obiektami i pod wpływem
własnych obserwacji przekonujecie się o istnieniu nowych faktów.
Niestety, w dziedzinie psychoanalizy sprawa wygląda inaczej. W traktowaniu
analitycznym odbywa się jedynie wymiana słów między
analizowanym i lekarzem. Pacjent mówi, opowiada o minionych
przeżyciach, o obecnych wrażeniach, skarży się, spowiada się ze swych
pragnień i uczuć. Lekarz słucha, stara się kierować myślami pacjenta,
nagina jego uwagę w określonych kierunkach, wyjaśnia mu pewne
sprawy i obserwuje reakcje dodatnie lub ujemne, które wywołał
u chorego. Niewykształceni krewni naszych chorych, którym imponuje
jedynie to, co można zobaczyć lub usłyszeć, którzy zjawiska ujmują
wedle logiki ekranu filmowego, nie zaniedbują żadnej okazji, by
wyrazić swe wątpliwości, czy za pomocą samej rozmowy można coś
zaradzić przeciw chorobie. Jest to równie krótkowzroczne, jak niekonsekwentne.
Przecież to ci sami ludzie, którzy tak dobrze wiedzą, że
chorzy objawy choroby tylko sobie „wmawiają” . Słowa były niegdyś
czarami i do dziś słowo zachowało coś ze swej siły czarodziejskiej.
Słowami może człowiek uszczęśliwić lub doprowadzić do rozpaczy,
słowami nauczyciel przenosi na uczniów swą wiedzę, słowami mówca
porywa słuchaczy, decyduje o ich sądach i rozstrzygnięciach. Słowa
wywołują afekty, są powszechnym środkiem do tego, by ludzie mogli
na siebie wpływać. Nie będziemy więc w psychoterapii lekceważyli
używania słów, będziemy zadowoleni, skoro będziemy mogli stać się
świadkami słów wypowiadanych przez analityka i jego pacjenta. Ale
i to jest niemożliwe. Rozmowa, podczas której odbywa się zabieg
psychoanalityczny nie znosi słuchaczy, nie można jej również zademonstrować.
Oczywiście, można w czasie wykładu psychiatrycznego
pokazać słuchaczom neurastenika lub histeryka. Opowie on o swych
bólach i objawach, ale na tym koniec. Informacji potrzebnych dla
analizy udzieli taki człowiek tylko wtedy, kiedy będzie związany
specjalnymi więzami uczuciowymi z lekarzem, zamilknie, gdy tylko
zobaczy obojętnego sobie świadka. Informacje te bowiem dotyczą
najbardziej intymnych szczegółów jego życia duchowego, wszystkiego,
co jako jednostka samodzielna pod względem społecznym musi przed
innymi ukrywać, wszystkiego, do czego jako indywiduum nie chce
przyznać się przed samym sobą.
Nie mogą więc państwo być tylko świadkami zabiegu psychoanalitycznego.
Możecie tylko słyszeć o nim; psychoanalizę w ścisłym
tego słowa znaczeniu możecie poznać jedynie ze słyszenia. Przez te
informacje z drugiej ręki powstają dla sformułowania własnego sądu
warunki niezwykłe. Prawie wszystko zależy od tego, jakim stopniem
wiary obdarzają państwo swego informatora.
Przypuśćmy, że nie przyszliście na wykład psychiatryczny, przypuśćmy,
że jesteście słuchaczami wykładu historycznego i wykładowca
opowiada wam o życiu i czynach wojennych Aleksandra Wielkiego.
Jakie powody mielibyście do uwierzenia, że słowa wykładowcy
odpowiadają rzeczywistości?
Wydaje się nawet, że sytuacja jest tu jeszcze bardziej niepomyślna
aniżeli w wypadku psychoanalizy. Nauczyciel historii tak samo nie był
świadkiem wypraw wojennych Aleksandra Wielkiego jak i państwo,
psychoanalityk zaś mówi przynajmniej o sprawach, w których sam
grał pewną rolę. Teraz przychodzi kolej na to, co pozwala wam
wierzyć historykowi. Może on powoływać się na relacje starożytnych
pisarzy, którzy albo byli współcześni Aleksandrowi Wielkiemu, albo
też, jak Diodor, Plutarch, Arrian i inni, byli bliscy zdarzeniom, o które
chodzi. Może dalej pokazać wam odbitki monet i posągów królewskich,
może zaznajomić was wszystkich z fotografią mozaiki pompejańskiej
przedstawiającej bitwę pod Issos. Ściśle mówiąc, wszystkie te dokumenty
dowodzą jedynie tego, że już dawne generacje wierzyły w istnienie
Aleksandra i w jego czyny. Krytyka wasza mogłaby się rozpocząć od
nowa. Stwierdziłaby ona, że nie wszystkie informacje o Aleksandrze
są wiarygodne, nie wszystkie szczegóły pewne. Mimo to trudno
przypuścić, że państwo opuścilibyście salę wykładową z wątpliwościami
co do istnienia Aleksandra Wielkiego. Na rozstrzygnięcie wasze
miałyby wpływ dwie okoliczności. Po pierwsze — okoliczność, że
wykładowca nie ma logicznej przyczyny podawania wam za rzecz
realną czegoś, czego sam nie uważa za realne. Po drugie fakt, że
wszystkie książki historyczne przedstawiają temat, o którym mowa,
w podobny sposób. Jeżeli później przejdziecie państwo do badania
dawnych źródeł, uwzględniać będziecie jako te same momenty ewentualne
motywy waszych informatorów i zgodność wzajemną świadectw.
Rezultat badania będzie w wypadku Aleksandra niezawodnie uspokajający;
byłby on prawdopodobnie inny, gdyby chodziło o takie
osobistości, jak Mojżesz czy Nemrod. Wątpliwości, jakie mogą w was
powstać w stosunku do wiarygodności psychoanalityka, poznacie
wystarczająco dokładnie przy dalszych okazjach.
Teraz macie państwo prawo zapytać: jeżeli nie istnieje obiektywna
wiarygodność psychoanalizy, jeżeli nie ma możliwości zademonstrowania
jej, w jakiż w ogóle sposób można nauczyć się jej i przekonać
się o prawdziwości jej twierdzeń? Istotnie, nie jest to rzeczą łatwą,
niewiele też ludzi gruntownie nauczyło się psychoanalizy. Oczywiście,
istnieje jednak wyjście. Psychoanalizy uczy się człowiek przede wszystkim
na samym sobie, przez studiowanie własnej osobowości. Nie jest
to równoznaczne z obserwowaniem samego siebie, ale, od biedy,
można drugą z tych funcji podporządkować pierwszej. Istnieje szereg
częstych, znanych powszechnie zjawisk psychicznych, które człowiek
sam może uczynić przedmiotami analizy przy pewnym obeznaniu się
z techniką. Przy tej sposobności zdobywa się poszukiwane przekonanie
o realności zjawisk, które opisuje psychoanaliza, oraz przeświadczenie
o słuszności jej poglądów. Postęp na tej drodze jest jednak ograniczony.
0 wiele dalej zajść można, gdy się człowiek daje analizować przez
doświadczonego analityka, gdy przeżywa działanie analizy na własnej
jaźni i korzysta ze sposobności, by podpatrzyć u innego subtelną
technikę działania. Świetna ta droga dostępna jest, oczywiście, zawsze
tylko dla jednostek, nie dla całego kolegium słuchaczy.
Za drugą trudność w poznawaniu przez państwa psychoanalizy nie
ponosi już odpowiedzialności psychoanaliza, lecz wy sami, moi
słuchacze, o ile dotychczas zajmowaliście się medycyną. Wykształcenie
dotychczasowe dało waszemu sposobowi myślenia pewien kierunek,
daleki od psychoanalizy. Szkolono was w tym kierunku, byście
funkcje organizmu i ich zakłócenia uzasadniali anatomicznie, wyjaśniali
chemicznie i fizycznie, ujmowali biologicznie. Ani cząstki waszego
zainteresowania nie skierowano na życie psychiczne, które jest przecież
punktem szczytowym tego przedziwnie skomplikowanego organizmu.
Dlatego obcy wam jest psychologiczny sposób myślenia i dlatego
przyzwyczailiście się patrzeć nań z niedowierzaniem, odmawiać mu
naukowego charakteru, pozostawiać go laikom, poetom, filozofom
1 mistykom. To ograniczenie jest niezawodnie szkodliwe dla waszej
działalności lekarskiej, gdyż chory, jak się to zdarza z reguły w stosunkach
między ludźmi, przede wszystkim ukazuje wam swą duchową
fasadę. Obawiam się, że za karę zmuszeni będziecie część działania
terapeutycznego, o które wam chodzi, pozostawić tak przez was
pogardzanym znachorom i mistykom. Zdaję sobie sprawę, jakie istnieje
wytłumaczenie dla tego braku w waszych dotychczasowych studiach.
Brak wam filozoficznej nauki pomocniczej, która mogłaby stanąć na
usługi waszych lekarskich zamierzeń. Ani filozofia spekulatywna, ani
psychologia opisowa, ani bliska fizjologii zmysłów tak zwana psychologia
doświadczalna, w tej formie, jak się ich uczy w szkołach, nie są
w stanie powiedzieć nic użytecznego o stosunku między dziedziną
fizyczną i psychiczną; nie mogą one również dać w wasze ręce klucza
do zrozumienia ewentualnych zakłóceń funkcji psychicznych. Wprawdzie
w obrębie samej medycyny opisywaniem zaobserowanych zaburzeń
psychicznych i ułożeniem z nich klinicznych obrazów chorobowych
zajmuje się psychiatria, ale w pewnych chwilach sami psychiatrzy mają
wątpliwości, czy ich dane o charakterze czysto opisowym zasługują na
miano nauki. Objawy składające się na te obrazy chorobowe są co do
swego pochodzenia, mechanizmu i wzajemnych powiązań nie zbadane;
albo nie odpowiadają im żadne wyraźne zmiany anatomicznego
narządu duszy, albo też są to zmiany tego rodzaju, które wam niczego
nie wyjaśniają. Te zaburzenia psychiczne są tylko wtedy dostępne
oddziaływaniu terapeutycznemu, kiedy można je rozpoznać jako
objawy poboczne innego organicznego schorzenia. Tu mamy lukę,
którą stara się wypełnić psychoanaliza. Chce ona dać psychiatrii
brakującą podstawę psychologiczną, ma nadzieję, że odkryje wspólny
grunt, na którym zetknięcie się zaburzeń fizycznych z psychicznymi
stanie się zrozumiałe. Aby ten cel osiągnąć, psychoanaliza musi
uwolnić się od obcych jej przesłanek natury anatomicznej, chemicznej
lub fizjologicznej, musi pracować wyłącznie przy użyciu czysto psychologicznych
pojęć pomocniczych. Dlatego właśnie obawiam się, że
z początku wydawać się będzie państwu obca.
Następną trudnością nie chcę obciążać ani was, ani waszego
wykształcenia lub nastawienia. Dwiema tezami obraża psychoanaliza
cały świat i naraża się na jego awersję. Jedna z nich skierowana jest
przeciw przesądowi intelektualnemu, druga przeciw przesądowi natury
estetyczno-moralnej. Nie powinniśmy tych przesądów lekceważyć; są
to czynniki potężne, emanacje pożytecznych, nawet koniecznych faz
rozwojowych ludzkości. Podtrzymują je siły płynące z afektu; walka
z nimi jest ciężka. Pierwsza z tych niepopularnych tez psychoanalizy
utrzymuje, że procesy duchowe są w swej istocie nieświadome, procesy
zaś świadome stanowią jedynie poszczególne akty i części całego życia
psychicznego. Proszę przypomnieć sobie, że przyzwyczajeni jesteśmy
do czegoś przeciwnego: do utożsamiania zjawisk psychicznych z świadomymi.
Świadomość jest dla nas cechą określającą stronę psychiczną,
psychologia nauką o treści świadomości. To identyfikowanie wydaje
nam się samo przez się tak zrozumiałe, że twierdzenie czegoś przeciwnego
wygląda na nonsens. Mimo to psychoanaliza nie może wysunąć
tego przeciwnego poglądu, nie może stanąć na stanowisku, że świadome
jest identyczne z psychicznym. Według jej definicji na psychologię
składają się procesy z dziedziny odczuwania, myślenia i woli; musi ona
bronić poglądu, iż istnieje nieświadome myślenie i nieznane dążenie.
Przez to z góry traci sympatię wszystkich przyjaciół trzeźwej naukowości
i ściąga na siebie podejrzenie fantastycznej wiedzy tajemnej,
która chce budować w ciemnościach i łowić ryby w mętnej wodzie. Ale
państwo, którzy mnie słuchacie, nie możecie, oczywiście, jeszcze
zrozumieć, jakim prawem zdanie tak abstrakcyjnej natury, jak: „to, co
jest psychiczne, jest świadome” , uważam za przesąd. Nie możecie
również odgadnąć, jakie drogi rozwojowe mogły doprowadzić do
zaprzeczenia istnienia nieświadomego, jeżeli ono w ogóle istnieje,
i jaka korzyść mogła być rezultatem tej negacji. Kwestia, czy należy
psychikę utożsamić ze świadomością, czy też ma ona wyjść poza
świadomość, wygląda na pustą grę słów. Mogę was jednak zapewnić,
że przez przyjęcie tezy o nieświadomych procesach psychicznych
utorowana została w świecie i nauce droga do decydująej, nowej
orientacji.
Tak samo nie możecie państwo przeczuć, jak ścisły zachodzi
związek między pierwszą śmiałą tezą psychoanalizy a drugą, o której
zaraz będę mówił. Druga teza, którą psychoanaliza uważa za jedno ze
swych osiągnięć, zawiera twierdzenie, że popędy, które w ciaśniejszym
i szerszym ujęciu określić można jedynie jako seksualne, odgrywają
w genezie chorób nerwowych i umysłowych niezwykle wielką, dotychczas
niedostatecznie docenianą rolę. Jeszcze więcej: że te same popędy
seksualne współdziałają przy powstawaniu najwyższych kulturalnych,
artystycznych i socjalnych tworów ducha ludzkiego.
Wedle mego doświadczenia, niechęć do tego rodzaju badań
psychoanalitycznych jest najważniejszym źródłem oporu, na jaki one
natrafiają. Chcecie państwo wiedzieć, jak sobie to tłumaczymy?
Sądzimy, że kultura stworzona została pod wpływem konieczności
życiowej kosztem zaspokojenia popędów. Tworzy się je ciągle na
nowo, ilekroć jednostka wstępująca do ludzkiej społeczności powtarza
ofiary z zaspokojenia popędów na korzyść ogółu. Wśród tych sił grają
popędy seksualne ważną rolę; zostają one przy tym sublimowane, to
znaczy odsuwane od swych celów seksualnych i skierowywane ku
celom socjalnie wyżej stojącym, już nie seksualnym. Struktura ta jest
jednak płynna, popędy seksualne są niedostatecznie opanowane.
Każdy, kto pragnie współpracować w dziele kultury, narażony jest na
niebezpieczeństwo, że jego popędy seksualne będą takiemu ich użytkowaniu
stawiały opór. Za największe zagrożenie kultury uważa
społeczeństwo wyzwolenie się popędów seksualnych i ich powrót do
pierwotnych celów. Społeczeństwo nie lubi więc, gdy się zwraca uwagę
na tę drażliwą stronę jego powstawania, nie zależy mu na tym, by siła
popędów seksualnych była uznana, a ich znaczenie stało się dla
każdego jasne i wyraźne. Przeciwnie, dla celów wychowawczych
poszło ono drogą odwracania uwagi od całej tej dziedziny. Dlatego nie
znosi rezultatu badań psychoanalitycznych, o którym mówiliśmy,
chciałoby go napiętnować jako estetycznie odrażający, moralnie godny
potępienia i niebezpieczny. Ale zarzuty takie nie mogą w niczym
osłabić obiektywnych rezultatów pracy naukowej. O ile protest ma
być groźny i słyszany, musi się go przenieść do dziedziny intelektualnej.
Ale to już leży w naturze ludzkiej, że się jest skłonnym do uważania
czegoś za niesłuszne, jeżeli się tego czegoś nie znosi. Nie trudno wtedy
o argumenty przeciw temu. Społeczeństwo czyni więc z tego, co mu
jest niesympatyczne, rzecz niesłuszną, zwalcza prawdy psychoanalityczne
argumentami logicznymi i rzeczowymi, płynącymi jednak ze źródeł
afektu, i te zastrzeżenia, będące przesądami, wysuwa przeciw wszelkim
próbom ich obalenia.
My jednak możemy twierdzić, że przez stawianie zakwestionowanej
tezy nie szliśmy po linii żadnej tendencji. Chcieliśmy jedynie dać wyraz
pewnemu stanowi faktycznemu, który poznaliśmy w trakcie żmudnej
pracy. Mamy pełne prawo odrzucić kategorycznie wtrącanie tego
rodzaju względów praktycznych do pracy naukowej, zanim zdążyliśmy
zbadać, czy obawa, która nam te względy chce narzucić, jest uzasadniona,
czy też nie.
Oto niektóre spośród trudności, które stoją na drodze waszej pracy
nad psychoanalizą. Na początek to chyba więcej niż dosyć. Skoro
przezwyciężycie to wrażenie, będziecie mogli kontynuować naszą pracę.
.....................................................................
Sigmund Freud, Wstęp do psychoanalizy, PWN Warszawa 2000, 46-56 str.

Wróć do listy aktualności

3

 

Kontakt

60-687 Poznań,
os. Stefana Batorego 73 lok. nr 1

605 415... 115więcej

Wyślij wiadomość

Proszę podać treść wiadomości

Błędnie wypełniony adres

Nieprawidłowy telefon

Administratorem danych osobowych są NNV sp. z o.o. i Ogłoszeniodawca. Cele przetwarzania i Twoje prawa.

  kod bezpieczeństwa

Twoja wiadomość została wysłana.

Wystąpił bład podczas wysyłania wiadomości. Spróbuj ponownie później.

Ok

www: zobacz stronę


Godziny otwarcia: otwarte teraz do 21:00

  • Pn
  • Wt
  • Śr
  • Czw
  • Pt
  • So
  • Nd