WYKŁAD III
Czynności pomyłkowe
(ciąg dalszy)
..............................
Panie i panowie! Podczas poprzedniego wykładu wpadliśmy na
pomysł rozpatrywania czynności pomyłkowych w oderwaniu od
zakłóconej czynności zamierzonej, jako całości zamkniętej w sobie.
Odnieśliśmy wrażenie, że czynności te w poszczególnych wypadkach
zdradzają swój własny, odrębny sens, i powiedzieliśmy sobie: jeśli nam
samym udałoby się stwierdzić, że czynność pomyłkowa ma sens, sens
ten mógłby stać się bardziej zajmujący niż okoliczności, wśród których
czynność pomyłkowa doszła do skutku.
Ustalmy raz jeszcze, co chcemy rozumieć przez „sens” procesu
psychicznego. Nic innego, jak zamiar, któremu służy, i jego stanowisko
w szeregu psychicznym. W przeważającej liczbie naszych badań
możemy „sens” zastąpić słowami „zam iar” lub „tendencja” . Czy więc
był to tylko złudny blask czynności pomyłkowej, czy też jej wywyższenie
przez poezję, gdy się nam zdawało, że widzimy w niej zamiar?
Pozostańmy przy przykładach przejęzyczenia, rozszerzmy tylko
zasięg obserwacji. Znajdziemy całe kategorie wypadków, w których
widoczny jest zamiar czy sens przejęzyczenia. Będą to przede wszystkim
wypadki, w których na miejcu tego, cośmy zamierzali, występuje coś
przeciwnego. Przypomnijmy sobie słowa przewodniczącego, który na
posiedzeniu inauguracyjnym oświadcza, że posiedzenie jest zamknięte.
Nie ma tu nic dwuznacznego. Sensem i zamiarem jego pomyłkowego
przemówienia jest chęć zamknięcia obrad. „Sam to przyznaje” ,
chciałoby się powiedzieć, wystarczy go „wziąć za słowo” . Proszę mi
teraz nie przeszkadzać zarzutem, że to niemożliwe, że przecież wiemy,
iż chciał otworzyć posiedzenie, a nie zamknąć je, że sam, jako
najwyższa, uznana przez nas instytucja, gotów jest potwierdzić:
chciałem otworzyć. Zapominacie państwo, przy tej okazji, że zgodziliśmy się na traktowanie czynności pomyłkowej jako czegoś oderwanego;
o jej stosunku do intencji, którą zakłóca, pomówimy później. W przeciwnym
razie popełnilibyście błąd logiczny, wskutek którego ominęlibyście
to właśnie zagadnienie, o które nam tutaj chodzi.
W innych wypadkach, gdy się drogą pomyłki nie powiedziało
czegoś przeciwnego niż to, co się chciało powiedzieć, może mimo to
przez przejęzyczenie wyjść na światło sens przeciwny. „Nie jestem
skłonny (geneigt) do uczczenia zasług mego poprzednika” . „Skłonny”
(geneigt) nie jest przeciwieństwem słowa „zdolny” (geeignet), a jednak
mamy wyraźnie wyznanie, pozostające w jaskrawym przeciwieństwie
do sytuacji, w której znalazł się nasz mówca.
W innych jeszcze wypadkach przejęzyczenie dodaje do sensu
zamierzonego sens drugi. Zdanie, którego słuchamy, sprawia wrażenie
stłoczenia, zgęszczenia lub skrótu z większej ilości zdań. Oto energiczna
dama, która oświadcza: „Może jeść i pić, co mnie się podoba” . To
zupełnie tak, jak gdyby opowiadała: „Może jeść i pić, co tylko zechce,
ale czegóż on może chcieć? Ja chcę za niego” .
Przejęzyczenia robią często wrażenie takich skrótów. N a przykład
kiedy profesor anatomii po wykładzie o jam ach nosowych, otrzymawszy
odpowiedź, że został przez słuchaczy zrozumiany, mówi w dalszym
ciągu: „Nie bardzo w to wierzę, gdyż ludzi orientujących się dobrze
w sprawach jam nosowych, nawet w milionowym mieście, policzyć
można na palcu... przepraszam, na palcach jednej ręki” — to ten skrót
ma także swój sens; mówi o tym, że jest tylko jeden człowiek, który
się w tym orientuje.
Obok takich czynności pomyłkowych, które same przez się wyrażają
swój sens, mamy inne grupy przejęzyczeń nie wykazujących żadnego
sensu, a więc przeciwstawiających się zdecydowanie naszym oczekiwaniom.
Jeżeli ktoś przez przejęzyczenie przekręca czyjeś imię albo
popełnia błędy w szyku głosek, wydaje się na podstawie bardzo
częstego powtarzania się tego rodzaju wypadków, że pytanie, czy
wszystkie czynności pomyłkowe produkują coś, co ma sens, przesądzone zostało w sensie negatywnym. Jednak przy każdym badaniu
tych przykładów okazuje się, że będzie można bez trudu znaleźć
wyjaśnienie dla tych zniekształceń, że różnica między tymi mniej
jasnymi wypadkami a poprzednimi, zupełnie jasnymi, wcale nawet nie
jest tak wielka.
Jegomość zapytany o zdrowie swego konia wypowiadał słowa: Ja,
das draut ...das dauert (to potrwa) — (pewnie jeszcze jeden miesiąc).
Zapytany, co właściwie chciał powiedzieć, oświadcza, że uważa to za
smutną historię (traurige Geschichte). Połączenie dauert (trwa) i trauring
(smutny) dało w rezultacie owo draut (Meringer i Mayer).
Ktoś inny, opowiadając o sprawach, które mu się nie podobają
oświadcza: Dann aber sind Tatsachen zum Yorschwein gekommen
(potem wyszły na jaw fakty. Wyjść na jaw po niemiecku: zum
Yorschein kommen — przyp. tłum.). Na zapytanie wyjaśnia, że fakty
te chciał określić jako świństwo. Ze słów Yorschein i Schweineri
(świństwo) wyszło dziwne Yorschwein (M. i M.).
Proszę sobie przypomnieć wypadek młodzieńca, który chciał
begleitdigen nieznaną damę. Pozwoliliśmy sobie na rozłożenie tego
tworu na słowa begleiten (odprowadzić) i beleidigen (obrazić) i uważaliśmy tę interpretację za słuszną, nie żądając potwierdzenia. Z przykładów
tych widzą państwo, że mniej jasne wypadki przejęzyczenia można
tłumaczyć przez spotkanie, interferencję, dwóch różnych intencji
słownych. Różnice polegają jedynie na tym, że raz jedna intencja
drugą w zupełności zastępuje (substytuuje) — dzieje się to przy
przejęzyczeniu, którego rezultatem jest wypowiedzenie czegoś przeciwnego
niż to, co leżało w zamiarze — kiedy indziej musimy zadowolić
się jej zniekształceniem lub modyfikacją, dzięki czemu powstają jakieś
mieszaniny o większym lub mniejszym sensie.
Wydaje nam się teraz, że uchwyciliśmy tajemnicę wielu przejęzyczeń.
Stojąc na tym stanowisku będziemy mogli zrozumieć inne jeszcze ich
grupy, dotychczas zagadkowe. Przy zniekształceniu imion i nazwisk,
na przykład, nie można wyjść z założenia, że zawsze chodzi tu
o współzawodnictwo dwóch podobnych, a jednak różnych imion czy
nazwisk. Ale ten drugi zamiar nie jest trudny do odgadnięcia.
Zniekształcenie nazwiska zdarza się często poza obrębem przejęzyczenia
i chodzi w nim o próbę stworzenia nazwiska o niemiłym,
poniżającym brzmieniu. Jest to znany sposób obrazy, z którego nawet
wykształcony człowiek niechętnie rezygnuje, którego używa często
jako „kawałek” o bardzo niskim poziomie. Jaskrawym i obrzydliwym
przykładem takiego zniekształcenia nazwisk jest nazywanie w okresie
wojny prezydenta republiki francuskiej Poincare — Schweinskarre
(pieczeń wieprzowa).
M ożna więc dopatrzyć się przy przejęzyczeniu zamiaru obrazy,
który się przejawia w zniekształceniu nazwiska. Podobne wyjaśnienia
narzucają się dla pewnych typów przejęzyczeń z komicznym lub
absurdalnym efektem, jak np. wezwanie do czkawki na cześć szefa
(Ich fordere Sie auf, auf das Wohl unseres Chefs ai//zustossen —
zamiast: awzustossen).
Uroczysty nastrój został tu niespodzianie zakłócony przez wdarcie
się słowa wywołującego nieapetyczne wrażenie. N a podstawie pewnych
przemówień o charakterze obelżywym możemy śmiało przypuszczać,
że chce tutaj znaleźć swój wyraz tendencja sprzeciwiająca
się energicznie wysuniętemu na plan pierwszy uczczeniu, że chce
powiedzieć: Nie wierzcie temu, nie mówię serio, gwiżdżę sobie
po prostu na tego pana itd.
Wiemy, że wielu ludzi umyślnie, dla pewnego zadowolenia, zniekształca
niewinne słowa, tworzy wyrazy o posmaku gorszącym; uchodzi
to za dowcipne. U osobników tego typu trzeba stwierdzić, że przekształcenie
jest umyślnym zrobieniem kawału, czy też rezultatem
przejęzyczenia.
Tak tedy przy stosunkowo niewielkim wysiłku mielibyśmy rozwiązanie
zagadki czynności pomyłkowych.
Nie są to objawy przypadkowe, lecz poważne akty psychiczne,
mają swój sens, powstają przez współdziałanie, albo raczej przez
wzajemne oddziaływanie na siebie dwóch różnych zamiarów. Teraz
mogę zrozumieć, dlaczego zasypią mnie państwo masą pytań i wątpliwości,
na które należy odpowiedzieć, które trzeba załatwić, zanim
będziemy mogli nacieszyć się rezultatem naszej pracy. Nie chcę was
nakłaniać do zbyt pośpiesznych decyzji. Rozważmy wszystko po kolei.
O cóż chcecie mnie pytać? Czy sądzę, że tłumaczenie dotyczy
wszystkich wypadków przejęzyczenia, czy też pewnej tylko ich liczby?
Czy to samo ujęcie można rozszerzyć na szereg innych rodzajów
czynności pomyłkowych, na pomyłki przy czytaniu, pisaniu, za
zagubienie, zarzucenie itd.?
Co mają oznaczać czynniki zmęczenia, podniecenia, roztargnienia,
jaką rolę w obliczu psychicznej natury czynności pomyłkowych gra
zakłócenie uwagi? Jest przecież oczywiste, że wśród dwóch rywalizujących
ze sobą tendencji czynności pomyłkowych jedna jest zawsze
wiadoma, druga nie zawsze. Cóż czynimy, by tę drugą odgadnąć,
a jeżeli zdaje się nam, żeśmy ją zrozumieli, jak możemy przeprowadzić
dowód, że jest nie tylko prawdopodobna, lecz jedynie prawdziwa?
Macie jeszcze jakieś pytania? Jeżeli nie, sam będę je kontynuował.
Przypominam, że właściwie na czynnościach pomyłkowych nie bardzo
nam zależy, że z ich badania chcemy nauczyć się czegoś, co znalazłoby
zastosowanie w psychoanalizie. Dlatego stawiam pytanie: cóż to za
zamiary i tendencje w ten sposób przeszkadzają innym, jaki stosunek
zachodzi między tendencjami zakłócającymi a tendencjami ulegającymi
zakłóceniu? W ten sposób praca nasza zacznie się na nowo dopiero po
rozwiązaniu problemu.
A więc, czy jest to wytłumaczenie wszelkiego rodzaju przejęzyczeń?
Jestem skłonny uważać, że tak, a to dlatego, że w każdym wypadku
przejęzyczenia można znaleźć tego rodzaju rozwiązanie. Nie można
jednak udowodnić, że nie zdarzają się przejęzyczenia bez takiego
mechanizmu. Niech i tak będzie; teoretycznie jest to dla nas obojętne,
gdyż wnioski, które chcemy wysnuć dla wprowadzenia was do
psychoanalizy, pozostają w mocy — co zresztą nie odpowiada stanowi
faktycznemu — nawet gdyby tylko mniejszość wypadków przejęzyczenia
mieściła się w ramach naszego ujęcia. Na następne pytanie: czy to,
co ustaliliśmy jako rezultat przejęzyczenia, możemy rozszerzyć również
na inne rodzaje czynności pomyłkowych? — nie chcę na razie
odpowiadać. Przekonacie się o tym sami, gdy przejdziemy do przykładów
z dziedziny pomyłek na piśmie itd. Ze względów technicznych
jednak proponuję odłożenie tej pracy do chwili, w której samo
przejęzyczenie zbadamy jeszcze dokładniej.
Pytanie o to jakie znaczenie mogą mieć dla nas wysunięte przez
szereg badaczy na pierwszy plan momenty zaburzeń w krążeniu krwi,
zmęczenia, podniecenia, roztargnienia oraz teoria zaburzenia uwagi,
jeżeli stoimy na stanowisku opisanego mechanizmu psychicznego
przejęzyczenia, zasługuje na szczegółową odpowiedź. Zwracam uwagę,
że nie negujemy tych momentów. Psychoanaliza w ogóle rzadko
przeczy twierdzeniom strony przeciwnej. Z zasady dodaje tylko coś
nowego, a przy tej okazji zdarza się, oczywiście, że właśnie to, co
dotychczas było przeoczone, staje się istotne. Wpływ warunków
fizjologicznych, które powstają na skutek lekkiej niedyspozycji, zaburzenia
obiegu krwi, wyczerpania, nie da się przy przejęzyczeniu
zaprzeczyć; poucza nas o tym codzienne doświadczenie osobiste. Jakże
to jednak mało tłumaczy! Przede wszystkim nie są to warunki konieczne
czynności pomyłkowej. Przejęzyczenie bowiem jest również możliwe
przy pełnym zdrowiu i stanie normalnym. Te momenty cielesne mają
więc jedynie wartość ułatwień w swoistym mechanizmie psychicznym
przejęzyczenia. Dla tej ich roli użyłem kiedyś porównania, które
powtórzę, gdyż nie znalazłem żadnego lepszego. Przypuśćmy, że
o późnej, nocnej godzinie idę przez samotną miejscowość i jakiś
bandyta napada na mnie, zabiera mi zegarek i woreczek z pieniędzmi.
Przypuśćmy, że zjawiam się po rabunku na najbliższym posterunku
policji, a ponieważ nie widziałem dokładnie twarzy złoczyńcy, oświadczam:
„Samotność i ciemność obrabowały mnie przed chwilą” .
Komisarz policji może mi na to powiedzieć: „Wydaje mi się, że pan
niesłusznie kładzie zbyt wiele na karb ujęcia czysto mechanicznego.
Przedstawmy raczej stan rzeczy w taki sposób: pod osłoną ciemności
korzystając z tego, że na drodze nikogo nie było, obrabował pana
jakiś nieznany złoczyńca. Wydaje mi się, że najważniejszą rzeczą
w naszym wypadku jest odnalezienie sprawcy zbrodni. Może wtedy
odbierzemy mu zrabowane przedmioty” .
Momenty psychofizjologiczne — podniecenie, roztargnienie, zakłócenie uwagi — w niewielkim, jak widać, stopniu przyczyniają się do
wyjaśnienia sprawy. To tylko zwroty retoryczne, parawany, które nie
powinny nas powstrzymać od dalszych badań. Zachodzi raczej pytanie,
co wywołało tutaj podniecenie, czy też specjalne odwrócenie uwagi.
Wpływy dźwiękowe, podobieństwa słowne i pospolite skojarzenia,
nawiązujące do słów, należy raz jeszcze uznać za rzeczy ważne.
Ułatwiają one przejęzyczenie, wskazując mu drogi, po których może
wędrować. Ale gdy mam przed sobą drogę, czy już bezapelacyjnie
zdecydowane, że nią pójdę? Potrzebny jest jeszcze do decyzji motyw,
potrzebna siła, która pcha mnie naprzód. Te relacje dźwiękowe i słowne
są więc, tak jak dyspozycje cielesne, elementami pomocniczymi przejęzyczenia i nie mogą dać właściwego wyjaśnienia. Proszę pamiętać
jeszcze o jednym: w ogromnej większości wypadków mowie mojej nie
przeszkadza okoliczność, że używane przeze mnie słowa dźwiękowo
przypominają inne, że są ściśle złączone ze swymi przeciwieństwami,
albo że są one punktem wyjścia dla utartych skojarzeń. Można by
powiedzieć wraz z filozofem Wundtem, że przejęzyczenie wtedy dochodzi
do skutku, gdy pod wpływem wyczerpania fizycznego skłonności
skojarzeniowe biorą górę nad pozostałą intencją mowy. Brzmiałoby to
bardzo pięknie, gdyby nie przeczyło temu doświadczenie; w szeregu
wypadków przejęzyczeń brak bowiem ułatwień fizycznych, w innych
wypadkach nie ma ułatwień skojarzeniowych.
Szczególnie jednak interesuje mnie wasze następne pytanie, w jaki
sposób można stwierdzić obie tendencje, które tutaj ze sobą kolidują.
Prawdopodobnie nie przeczuwacie, jak brzemienna to w skutki
sprawa. Prawda, jedna z dwóch tendencji, ta, która została zakłócona,
jest zawsze niewątpliwa: osoba, która czynność pomyłkową wykonywa,
zna ją i przyznaje się do niej. Powód do wątpliwości i namysłu może
dać tylko druga, ta, która przeszkadza. Słyszeliśmy już i z pewnością
nie zapomnieliście o tym, że w szeregu wypadków ta druga tendencja
jest równie wyraźna. Wskazuje na nią skutek przejęzyczenia, jeżeli
tylko mamy odwagę rozpatrywać go w oderwaniu. To jasne, że
przewodniczący, który przejęzyczył się i powiedział coś przeciwnego,
chce otworzyć posiedzenie; ale równe jasne jest, że chciałby je zamknąć.
Jest to wyraźne, nie wymaga komentarzy. Ale w innych wypadkach,
w których tendencja zakłócająca zniekształca jedynie pierwotną, nie
ujawniając się w całej pełni? Jak odgadnąć w nich poza zniekształceniem
tendencję, która je wywołała? W pierwszym szeregu wypadków
w sposób bardzo prosty i pewny, tak samo jak przy ustalaniu
tendencji zakłóconej, sam mówca komunikuje ją bezpośrednio, gdy po
przejęzyczeniu wypowiada tekst pierwotnie zamierzony: Das draut,
nein, das dauert vielleicht einen M onat (analizę tego przykładu
podaliśmy już w tym samym wykładzie — przyp. tłum.). Nasz
rozmówca wyjawia również tendencję zniekształcającą. Pytają go:
Dlaczego pan powiedział naprzód: draut? Odpowiada: (Chciałem
powiedzieć:) Das ist eine traurige Geschichte. W drugim wypadku
(również już omówionym — przyp. tłum.) otrzymujemy potwierdzenie,
że przy wyrazie Yorschwein chodziło o zwrócenie uwagi na Schweinerei
(świństwo). Ustalenie tendencji zakłóconej udało się tu z równą
pewnością, jak sprecyzowanie tendencji przeszkadzającej. Nie bez
powodu wziąłem tu przykłady nie pochodzące ani ode mnie, ani od
moich zwolenników. W obydwóch jednak potrzebny był dla rozwiązania
pewien zabieg. Trzeba było zapytać mówiącego, dlaczego
właśnie tak się przejęzyczył, co może powiedzieć o swym przejęzyczeniu?
Gdyby nie to, przeszedłby może obok swego przejęzyczenia nie
starając się go wyjaśniać. Zapytany, podał wyjaśnienie w pierwszym
skojarzeniu, które mu przyszło na myśl. Ten mały zabieg i jego sukces
to właśnie psychoanaliza, wzór każdego badania psychoanalitycznego,
które będziemy stosowali w dalszym ciągu.
Czy jestem zbytnim niedowiarkiem, jeżeli przypuszczam, że w tym
momencie, gdy wyłania się przed wami psychoanaliza, podnosi również
głowę opór przeciw niej? Czy nie macie ochoty zarzucić mi, że
informacje zapytanej osoby, która przejęzyczyła się, nie mają pełnej
siły dowodowej? Powiadacie tak: Oczywiście, chciała ona wytłumaczyć
przejęzyczenie, ale właśnie dlatego rzuciła pierwsze lepsze słowa,
które, zdaniem jej, mogą sprawę wyjaśnić. Dowodu, że przejęzyczenie
tak właśnie doszło do skutku, nie ma. Mogło być tak, ale równie
dobrze inaczej. Mogło jej wpaść do głowy coś innego, równie dobrego,
lub nawet lepszego.
Rzecz charakterystyczna, jak mało w gruncie rzeczy macie państwo
szacunku dla faktu psychicznego. Proszę sobie wyobrazić, że ktoś
przeprowadził analizę chemiczną pewnej substancji i zważył dokładnie,
w miligramach, część tej substancji. Z tej wagi można wyciągnąć
określone wnioski. Czy sądzicie, że jakiemuś chemikowi wpadłoby do
głowy kwestionwać te wnioski na tej podstawie, że wydzielona
substancja mogłaby mieć również inną wagę? Każdy chyli czoło przed
faktem, że to właśnie ta waga, a nie inna, i na tej podstawie z całym
zaufaniem buduje gmach dalszych wniosków. Gdy jednak mamy do
czynienia z faktem z dziedziny psychicznej, gdy zapytany wpada na
pewien pomysł, nie zgadzacie się i oświadczacie, że równie dobrze
mogło mu wpaść na myśl co innego! Jest w was złudzenie wolności
psychicznej i nie chcecie z niego zrezygnować. Przykro mi, że pod tym
względem stoję na stanowisku krańcowo różnym.
Przerwiecie mi w tym miejscu, ale tylko po to, by podjąć atak na
innym odcinku. A więc powiecie: Rozumiemy, że specjalna technika
psychoanalizy polega na rozwiązywaniu jej zagadnień przez same
osoby analizowane. Weźmy więc inny przykład, ten, w którym mówca
na bankiecie wzywa zebranych, by na toast za zdrowie szefa odpowiedzieli
czkawką (aufstossen), zamiast trącić się kieliszkami
(ianstossen). Twierdzi pan, powiecie, że tendencją zakłócającą jest tu
chęć obrazy, to ona przeciwstawia się wyrażeniu szacunku. Ale jest to
tylko pańska interpretacja, oparta na spostrzeżeniach poza obrębem
przejęzyczenia. Jeżeli w tym wypadku zapyta pan tego, który się
przejęzyczył, nie odpowie on, że miał zamiar obrazić, przeciwnie,
zaprzeczy temu z całą stanowczością. Dlaczego pańska interpretacja,
pozbawiona dowodów, nie ma ustąpić przed tym wyraźnym oświadczeniem?
Tak, tym razem argument jest mocny. Wyobrażam sobie nieznanego
mówcę; jest to prawdopodobnie asystent szefa, który obchodzi
jubileusz, może już docent, młody człowiek z najlepszymi widokami
na przyszłość. Chcę z niego wydobyć, czy jednak nie odczuł czegoś, co
się przeciwstawiło wezwaniu do uczczenia szefa. Ładna spotyka mnie
odpowiedź! Zniecierpliwiony, oświadcza podnieconym tonem: „Niechże
pan nareszcie przerwie tę indagację, bo inaczej będę niegrzeczny. Przez
swoje podejrzenia zepsuje mi pan jeszcze całą karierę. Powiedziałem
aufstossen zamiast anstossen, ponieważ w tym samym zdaniu dwa razy
użyłem słów zaczynających się od auf. Meringer nazywa to podźwiękiem.
Szkoda o tym mówić. Zrozumiał mnie pan? Basta!”
Hm, to niespodziewana reakcja, naprawdę energiczna odprawa.
Widzę, że nie dam sobie rady z tym młodym człowiekiem, równocześnie
zaś myślę sobie: bardzo zależy mu na tym, by jego czynność pomyłkowa
nie miała sensu. Będziecie zapewne również tego zdania, że niesłusznie
przy badaniu czysto teoretycznym tak się unosi, ale w końcu pomyślicie
sobie: jednak ten człowiek musi sam wiedzieć, co chciał powiedzieć,
a co leżało poza jego zamiarami.
Czy naprawdę musi? A może to jeszcze kwestia?
Teraz jesteście przekonani, że trzymacie mnie w ręku. Słyszę, jak
mówicie: A więc to tak wygląda pańska technika! Gdy osobnik, który
przejęzyczył się, wypowiada coś, co panu dogadza, uważa go pan za
ostatnią instancję, podkreślając: „przecież on sam to potwierdza!”
Skoro jednak to, co mówi, nie przypada panu do smaku, twierdzi pan
nagle: „to nic nie warte, temu nie należy wierzyć” .
Jest to rozumowanie słuszne. Mogę jednak przytoczyć podobny
wypadek, w którym sytuacja wygląda równie niesamowicie. Gdy
oskarżony przyznaje się przed sędzią do czynu, sędzia wierzy jego
przyznaniu; gdy jednak przeczy, sędzia nie wierzy. Gdyby było inaczej,
nie byłoby sądownictwa, więc mimo możliwości pomyłek musimy
pozostać przy tym systemie.
A zresztą, czyż państwo są sędziami, ten zaś, kto się przejęzyczył,
oskarżonym? Czy przejęzyczenie jest przestępstwem?
Może nawet nie należy odrzucać tego porównania. Niech państwo
tylko popatrzą, do jak głęboko sięgających różnic doszliśmy przy
pewnym pogłębieniu tak pozornie niewinnych problemów czynności
pomyłkowych. Są to różnice, których chwilowo wcale nie potrafimy
wyrównać. Proponuję wam chwilowy kompromis na podstawie porównania
z sędzią i oskarżonym. Przyznajcie mi, że sens czynności
pomyłkowej nie dopuszcza wątpliwości, jeżeli osobnik poddawany
analizie sam go potwierdza. Za to ja zgodzę się na to, że bezpośredni
dowód przypuszczalnego sensu nie da się osiągnąć, gdy analizowany
odmawia wyjaśnień lub gdy go nie ma pod ręką dla złożenia tych
wyjaśnień. Wtedy, jak przy sądownictwie, jesteśmy zdani na poszlaki,
które czynią ostateczny dowód raz więcej, raz mniej prawdopodobnym.
W sądzie, z praktycznych względów, muszą przy dowodach z poszlak
zapadać wyroki skazujące. My nie jesteśmy do tego zmuszeni; ale też
nic nie zmusza nas do rezygnowania z takich poszlak. W iara w to, że
wiedza składa się z samych ściśle udowodnionych tez naukowych, jest
błędna. Równie błędne jest żądanie tego od niej. Żądanie takie
wysuwają tylko umysły stawiające ponad wszystko zasadę autorytetu,
odczuwające potrzebę zastępowania katechizmu religijnego przez inny,
nawet naukowy. Nauka ma w swym katechizmie niewielką ilość zdań
apodyktycznych, poza tym tylko twierdzenia, które w pewnym stopniu
podnosi do poziomu prawdopodobieństwa. Jedną z cech naukowego
sposobu myślenia jest umiejętność zadowalania się tymi zbliżeniami
do pewności oraz możność kontynuowania konstruktywnej pracy
mimo braku ostatecznych potwierdzeń.
Skądże bierzemy punkt oparcia dla naszych interpretacji, skąd
czerpiemy poszlaki, jeżeli informacje osobnika poddanego analizie nie
wyjaśniają sensu czynności pomyłkowych? Z różnych stron. Przede
wszystkim z analogii zjawisk poza czynnościami pomyłkowymi, gdy
np. twierdzimy, że zniekształcenie nazwiska przy przejęzyczeniu ma
ten sam sens obrażający, co celowe jego przekręcenie. Następnie
z sytuacji psychicznej, w której się czynność pomyłkowa przytrafia,
z naszej znajomości charakteru osoby popełniającej czynność pomyłkową, z wrażeń, jakich ta osoba doznała przed jej dokonaniem i na
które może w ten właśnie sposób reaguje. W zasadzie sprawa wygląda
tak, że tłumaczymy czynność pomyłkową wedle zasad ogólnych;
mamy więc do czynienia tylko z przypuszczeniem, z pewną próbą
wyjaśnienia, którą hartujemy później w ogniu badania sytuacji
psychicznej. Aby przypuszczenia nasze umocniły się, musimy czasami
poczekać na wydarzenia przyszłe, zasygnalizowane przez czynność
pomyłkową.
Trudno by mi to było uzasadnić, gdybym się musiał zasklepić
w dziedzinie przejęzyczeń, choć i tu można przytoczyć szereg przykładów.
Panią, której mąż może jeść i pić, ile ona zechce, znam jako
wcielenie energii, trzymające cały dom pod pantoflem. Albo taki
wypadek. Na walnym zebraniu towarzystwa „Concordia” młody
członek stowarzyszenia wygłasza namiętną mowę opozycyjną, w której
członków zarządu zamiast Ausschussmitglieder nazywa Yorschussmitglieder.
(Vorschuss — zaliczka, a więc dosłownie: członkowie zaliczki
— przyp. tłum.). Powstaje przypuszczenie, że zrodził się w nim jakiś
protest przeciw własnemu opozycyjnemu przemówieniu, protest pozostający
w związku z zaliczką. Istotnie dowiadujemy się od naszego
informatora, że mówca był w ciężkich kłopotach finansowych i właśnie
wtedy złożył prośbę o pożyczkę. Intencją zakłócającą była prawdopodobnie
refleksja: Hamuj się w swej opozycyjności. To przecież ci
sami ludzie, którzy decydują o twojej zaliczce.
Jeżeli sięgnę do innych dziedzin czynności pomyłkowych, będę
mógł służyć długim szeregiem takich dowodów opartych na poszlakach.
Gdy ktoś zapomina czyjegoś imienia, które przecież zna doskonale,
albo gdy mimo całego wysiłku pamięta je z trudnością, niedalecy
jesteśmy od hipotezy, że ten ktoś żywi do posiadacza zapomnianego
imienia jakąś urazę, wskutek czego niechętnie o nim myśli. Rozważmy
następującą sytuację psychiczną, w której powstaje czynność pomyłkowa: „Pan Y zakochał się bez wzajemności w pewnej pani, która po
niedługim czasie poślubiła pana X. Jakkolwiek pan Y zna od dłuższego
czasu pana X i nawet łączą go z nim stosunki handlowe, raz po raz
zapomina jego nazwiska i przy wysyłaniu do pana X korespondencji
musi o nie pytać kilkakrotnie innych ludzi” (wedle C.G. Junga). Jest
rzeczą widoczną, że pan Y nie chce nic wiedzieć o swym szczęśliwym
rywalu. („Imię jego niechaj będzie zapomniane!...”).
Albo inny przykład. Pewna pani dopytuje się pewnego lekarza
o wspólną znajomą, wymieniając jednak jej nazwisko panieńskie.
Nazwisko męża wypadło jej z pamięci. Pani ta przyznała się później,
że była z tego małżeństwa bardzo niezadowolona i nie znosi męża swej
przyjaciółki (według A.A. Brilla).
O zapominaniu imion i nazwisk będziemy jeszcze mówili przy
innych okazjach; obecnie interesuje nas sytuacja psychiczna, w której
doszło do zapomnienia.
Zapominanie zamiarów daje się ogólnie sprowadzić do intencji,
która nie chce wypełnić zamiaru. Nie jest to tylko ujęcie psychoanalityczne.
Jest to pogląd powszechny, uznawany w praktyce,
negowany dopiero w teorii. Opiekun, który oświadcza pupilowi, że
zapomniał o jego prośbie, nie jest w oczach pupila usprawiedliwiony.
Pupil myśli z miejsca: nie zależy mu na tym, obiecał, ale nie chce tego
uczynić. Pod niektórymi względami zapomnienie cieszy się w życiu
niezbyt dobrą opinią, a różnica między przeciętnym i psychoanalitycznym
sposobem ujmowania tej sprawy, zdaje się, nie istnieje. Proszę
sobie wyobrazić gospodynię, która wita gościa słowami: „Co, dziś pan
przychodzi? Zupełnie zapomniałam, że zaprosiłam pana na dzisiaj” .
Albo wyobraźmy sobie młodzieńca, który by miał wyznać ukochanej,
że zapomniał przyjść w porę na ostatnie rendez-vous. Z pewnością nie
przyzna się, raczej wynajdzie najmniej prawdopodobne przeszkody,
które rzekomo nie pozwoliły mu przyjść i które uniemożliwiły nawet
zawiadomienie o tym fakcie. Że w sprawach wojskowych usprawiedliwianie
się zapomnieniem nie pomaga i nie chroni przed karą, wiemy
doskonale i musimy uznać to za uzasadnione. Oto nagle wszyscy
zgadzają się z tym, że pewna czynność pomyłkowa ma ściśle określony
sens. Dlaczegóż nie mamy być dostatecznie konsekwentni, by ten
pogląd rozszerzyć na inne czynności pomyłkowe i przyznać się do
niego w całej rozciągłości? Oczywiście, i na to jest odpowiedź.
Jeżeli sens zapominania o zamiarach jest nawet dla laika bezsporny,
to nie będzie dla was niespodzianką stwierdzenie, że pisarze zużytkowują
tę czynność pomyłkową dla swoich celów. Kto z państwa
czytał lub widział na scenie Cezara i Kleopatrę Bernarda Shawa, ten
sobie przypomina, że odjeżdżającego Cezara trapi w ostatniej scenie
myśl: Miałem jeszcze coś uczynić, ale co? Nie pamiętam. — Wreszcie
dowiadujemy się, o co chodzi: o pożegnanie z Kleopatrą. Ten drobny
manewr autora chce wielkiemu Cezarowi przypisać pewną wyższość,
której nie posiadał, do której osiągnięcia wcale nie dążył. Z historycznych
źródeł możecie się bowiem dowiedzieć, że Cezar kazał przybyć
Kleopatrze do Rzymu, że przebywała tam ze swym małym Cezarionem,
gdy Cezar został zamordowany, po czym w panice uciekła z miasta.
Wypadki zapominania o zamiarach są na ogół tak jasne, że dla
naszego celu, którym jest czerpanie z sytuacji psychicznej poszlak dla
zrozumienia sensu czynności pomyłkowej, nie na wiele się przydają.
Zwróćmy się więc dlatego do wybitnie wieloznacznej i nieprzejrzystej
czynności pomyłkowej, do gubienia i zarzucania przedmiotów. Twierdzenie,
że fakt zgubienia, który jest przypadkiem, niejednokrotnie
dotkliwie odczuwany, nie powstaje bez współudziału naszego zamiaru,
z pewnością nie wyda się wiarygodne. Istnieje tu jednak bogata skala
obserwacji. Oto młody człowiek gubi ołówek, dla którego miał
specjalny sentyment. W przeddzień otrzymał od szwagra list kończący
się następującymi słowami: „Na razie nie mam ani chęci, ani czasu
popierać twojej lekkomyślności i twojego lenistwa” (podług B. Datnera).
Ołówek był właśnie podarunkiem od szwagra. Bez tego zbiegu
okoliczności nie moglibyśmy, oczywiście, twierdzić, że do zguby
przyczynił się zamiar pozbycia się przedmiotu. Wypadki podobne są
częste. Gubi się przedmioty, gdy się między ofiarodawcą i obdarowanym
wytworzył stan wrogości, gdy obdarowany nie chce
przypominać sobie ofiarodawcy, albo też gdy się człowiekowi podarunek
już nie podoba, wreszcie gdy chce stworzyć pretekst dla otrzymania
innej, lepszej rzeczy. Ten sam stosunek do przedmiotu wyraża się
również w zniszczeniu czegoś, zbiciu, złamaniu, rzuceniu o ziemię.
Czyż można to uważać za przypadek, jeżeli dziecko w wieku szkolnym
właśnie przed dniem swoich urodzin gubi, niszczy, łamie przedmioty
codziennego użytku, jak tornister lub zegarek?
Kto dobrze nieraz namęczył się i napocił przy daremnym szukaniu
czegoś, co sam gdzieś położył, ten nie zechce uwierzyć w zamiar przy
zarzuceniu jakiegoś przedmiotu. A jednak liczne są przykłady, w któ
rych okoliczności towarzyszące zarzuceniu wskazują na zamiar usunięcia
przedmiotu na stałe lub na jakiś czas określony. Oto w relacji
pewnego młodzieńca jeden z najbardziej przekonywających przykładów:
„Przed kilku laty doszło w moim pożyciu małżeńskim do dysonansów.
Uznając wybitne zalety mojej żony, uważałem, że jest za chłodna.
Żyliśmy obok siebie bez czułości. Pewnego dnia, wróciwszy ze spaceru,
przyniosła mi książkę. Kupiła ją w przekonaniu, że zainteresuje mnie
temat. Podziękowałem za ten «dowód uwagi», obiecałem, przeczytam
książkę, odłożyłem ją i nie odnalazłem jej więcej. W przeciągu kilku
miesięcy przypominałem sobie kilkakrotnie o tej zaginionej książce, na
próżno jednak starałem się ją odnaleźć. W jakieś pół roku później
zachorowała moja ukochana matka, mieszkająca osobno. Żona
opuściła nasz dom, by pielęgnować teściową. Stan chorej stawał się
coraz cięższy, poważniejszy, a żona moja okazała przy tym najlepsze
strony swego charakteru. Pewnego dnia wracam do domu, przepełniony
entuzjazmem i wdzięcznością dla jej dobroci. Po chwili podchodzę do
biurka, bez określonego celu, ale z somnambuliczną pewnością,
otwieram pewną szufladę i na wierzchu znajduję zarzuconą książkę” .
Z wygaśnięciem motywu skończył się również stan zarzucenia
przedmiotu.
Panie i panowie! Mógłbym ten zbiór przykładów powiększać
w nieskończoność. Ale nie chcę tego tutaj czynić. W mojej „Psychopatologii
życia codziennego” (pierwsze wydanie z roku 1901) znajdziecie
bogaty wybór przykładów z dziedziny czynności pomyłkowych;
ponadto w zbiorach A. M aedera (franc.), A.A. Brilla (ang.), E. Jonesa
(ang.), J. Starcke (hol.). Wszystkie te przykłady przynoszą jeden i ten
sam rezultat: pozwalają wierzyć, że czynności pomyłkowe mają sens,
i pokazują, w jaki sposób sens ten można z okoliczności towarzyszących
odgadnąć lub potwierdzić. Nie będę się dzisiaj nad tym rozwodził,
albowiem celem naszym jest jedynie wykorzystanie naszych badań
tych zjawisk dla przygotowania się do psychoanalizy. Muszę tylko
jeszcze zająć się dwiema grupami spostrzeżeń. Do jednej należą
czynności pomyłkowe powtarzające się i skombinowane, do drugiej
potwierdzenie naszych interpretacji przez wypadki następujące później.
Czynności pomyłkowe powtarzające się i skombinowane to niezaprzeczenie
najdoskonalszy wykwit swego gatunku. Gdyby chodziło
nam jedynie o to, by udowodnić, że czynności pomyłkowe mogą
mieć sens, z góry ograniczylibyśmy się do nich, gdyż właśnie tutaj
sens ich jest niezaprzeczony, nawet przy jak najbardziej tępym
ujęciu i najbardziej krytycznych zastrzeżeniach. Skupienie objawów
zdradza uporczywość, jaka nie zdarza się prawie w dziedzienie
przypadku, ale za to odpowiada zamiarowi.
Wreszcie zamiana poszczególnych czynności pomyłkowych między
sobą pokazuje, co jest przy czynności pomyłkowej ważne i istotne; nie
jej forma lub środki, którymi się posługuje, lecz cel, któremu sama
służy i który ma być osiągnięty najrozmaitszymi sposobami. E. Jones
opowiada, że kiedyś z nieznanych powodów przez szereg dni pozostawiał
na biurku pewien list. Wreszcie zdecydował się na wysłanie
listu, list jednak został zwrócony przez dyrekcję poczty, gdyż autor
zapomniał o adresie. List został zaadresowany, zaniesiony na pocztę,
tym razem bez znaczka. E. Jones musiał wreszcie przyznać, że czuł
w ogóle niechęć do wysłania tego listu.
W innym wypadku zarzucenie łączy się z zamianą. Pewna pani
jedzie w towarzystwie swego szwagra, wybitnego artysty, do Rzymu.
Artysta jest w Rzymie przedmiotem wielkich owacji kolonii niemieckiej,
między innymi otrzymuje w darze piękny, antyczny złoty medal. Pani
jest zmartwiona, że szwagier zbyt małą wagę przywiązuje do pięknego
dowodu pamięci. Wróciwszy do domu, stwierdza przy rozpakowywaniu,
że medal — nie wie, jak to się stało — zabrała ze sobą.
Natychmiast zawiadamia o tym szwagra i oświadcza mu, że następnego
dnia odeśle do Rzymu zabrany przez pomyłkę przedmiot. Następnego
dnia medal tak się jakoś „zgrabnie” zarzucił, że nie można go ani
znaleźć, ani odesłać. Wtedy dopiero zaczyna jej świtać, co oznacza to
całe „roztargnienie” , mianowicie, że po prostu chciała sobie zatrzymać
ów medal.
Już przedtem dałem przykład połączenia zapomnienia z pomyłką,
gdy ktoś za pierwszym razem zapomina o spotkaniu, drugim razem,
pewny, że nie zapomniał, przez pomyłkę nie zjawia się o umówionej
godzinie.
Zupełnie analogiczny wypadek ze swego życia opowiadał mi pewien
mój przyjaciel, który zajmuje się żywo zarówno problemami nauki,
jak literatury. Oto jego słowa: „Przed paru laty przyjąłem wybór do
zarządu pewnego stowarzyszenia literatów, w nadziei, że ta organizacja
będzie mi kiedyś pomocna w wystawieniu jednego z moich dzieł
scenicznych. Regularnie więc, choć bez większego zainteresowania, co
piątek brałem udział w posiedzeniach zarządu. Przed kilkoma miesią
cami dyrekcja teatru w F. zawiadomiła mnie, że jedna z moich sztuk
zostanie wystawiona, i od tej chwili regularnie zacząłem zapominać
o posiedzeniach. Gdym odczytywał listy i zapytania w tej sprawie,
mówiłem sobie, że to niezjawianie się teraz, gdy ci ludzie nie są mi już
potrzebni, jest nieprzyzwoite; w końcu przyrzekłem sobie, że o następnym
piątku z pewnością nie zapomnę. Pamiętałem o tym postanowieniu
do chwili, w której znalazłem się przed drzwiami sali posiedzeń. Ku
mojemu zdumieniu były one zamknięte, posiedzenie już się skończyło.
Pomyliłem się bowiem co do dnia, była to sobota!” (według R.
Reitlera).
Odczuwam pokusę zebrania większej ilości takich obserwacji, ale
idę dalej. Chcę, by państwo rzucili okiem na te wypadki, w których
nasza interpretacja czekać musi na potwierdzenie w przyszłości.
Głównym warunkiem tych wypadków jest, oczywiście, by ówczesna
sytuacja psychiczna była nam nie znana lub niedostępna naszym
badaniom. Wtedy interpretacja nasza ma tylko wartość przypuszczenia,
do którego sami nie przywiązujemy zbyt wielkiej wagi. Ale później
zachodzi coś, co wskazuje, jak usprawiedliwiona była nasza interpretacja
już wtedy.
Byłem kiedyś z wizytą u pewnej młodej pary małżeńskiej. „Świeżo
upieczona” mężatka opowiadała ze śmiechem, jak to po powrocie
z podróży poślubnej odwiedziła swą niezamężną siostrę i jak, wedle
zwyczaju z dawnych, panieńskich czasów, poszła z nią po zakupy.
Nagle widzi po drugiej stronie jakiegoś mężczyznę i woła do siostry:
„Patrz, idzie pan L.” — Zapomniała, że ten pan L. jest od paru
tygodni jej mężem. Opowiadanie to przeraziło mnie, ale nie miałem
odwagi snuć zbyt daleko idących wniosków. Dopiero po kilku latach
przypomniałem je sobie, gdy pożycie małżeńskie moich znajomych
skończyło się jak najgorzej.
A. Meader opowiada o pewnej pani, która w przeddzień swego
ślubu zapomniała zmierzyć suknię ślubną i ku rozpaczy krawcowej
przypomniała sobie o tym dopiero późnym wieczorem. M eader czyni
w związku z tym uwagę, że pani ta po bardzo krótkim pożyciu
rozeszła się z mężem. Znam pewną rozwódkę, która szereg dokumentów
podpisywała swym nazwiskiem panieńskim na wiele lat przedtem,
zanim do niego powróciła. Słyszałem o kobietach, które podczas
podróży poślubnej gubiły obrączki, i wiem, że dzieje ich małżeństwa
nieraz nadawały tym zgubieniom właściwy sens. A teraz jeszcze jeden
jaskrawy przykład z lepszym rezultatem. Opowiadają, że małżeństwo
pewnego słynnego chemika niemieckiego nie doszło do skutku,
ponieważ zapomniał o godzinie ślubu i zamiast do kościoła poszedł do
laboratorium. Był na tyle rozsądny, by z tego wyciągnąć konsekwencje,
i dożył późnego wieku jako kawaler.
Może przyszło wam również na myśl, że w tych przykładach
czynności pomyłkowe zastąpiły wróżby albo przepowiednie starożytnych.
Istotnie, część ich to nic innego jak czynności pomyłkowe, gdy
na przykład ktoś potykał się lub padał. Inna część miała, oczywiście,
cechy obiektywnego zdarzenia, nie subiektywnego działania. Ale nie
uwierzylibyście, jak to czasem trudno rozstrzygnąć przy określonym
zdarzeniu, czy należy ono do jednej grupy czy do drugiej. Działanie
umie tak często maskować się jako bierne przeżycie.
Każdy z nas, kto ma za sobą dłuższe doświadczenie życiowe, powie
sobie zapewne, że byłby sobie oszczędził wielu rozczarowań i bolesnych
niespodzianek, gdyby znalazł tyle odwagi i stanowczości, by drobne
czynności pomyłkowe w stosunkach między ludźmi uważać za zapowiedzi
i oznaki ukrywanych jeszcze zamiarów. Przeważnie odwagi tej
nam nie staje.
..............................
Sigmund Freud, Wstęp do psychoanalizy, PWN Warszawa 2000, 68-84 str