Gabinet Psychoanalityczny Sylwester Strzecha

60-687Poznańos. Stefana Batorego 73 lok. nr 1Wielkopolskie605415115

-

Terapie / Psychoterapia

Gabinet Psychoanalityczny Sylwester Strzecha

60-687 Poznań, os. Stefana Batorego 73 lok. nr 1

605 415... 115więcej

Twoja lokalizacja

zmień lokalizację

   

  • Street View
  • Mapa

Aktualności

Wstęp do Psychoanalizy S.Freud (5)

WYKŁAD III Czynności pomyłkowe (ciąg dalszy) .............................. Panie i panowie! Podczas poprzedniego wykładu wpadliśmy na pomysł rozpatrywania czynności pomyłkowych w oderwaniu od zakłóconej czynności zamierzonej, jako całości zamkniętej w sobie. Odnieśliśmy wrażenie, że czynności te w poszczególnych wypadkach zdradzają swój własny, odrębny sens, i powiedzieliśmy sobie: jeśli nam samym udałoby się stwierdzić, że czynność pomyłkowa ma sens, sens ten mógłby stać się bardziej zajmujący niż okoliczności, wśród których czynność pomyłkowa doszła do skutku. Ustalmy raz jeszcze, co chcemy rozumieć przez „sens” procesu psychicznego. Nic innego, jak zamiar, któremu służy, i jego stanowisko w szeregu psychicznym. W przeważającej liczbie naszych badań możemy „sens” zastąpić słowami „zam iar” lub „tendencja” . Czy więc był to tylko złudny blask czynności pomyłkowej, czy też jej wywyższenie przez poezję, gdy się nam zdawało, że widzimy w niej zamiar? Pozostańmy przy przykładach przejęzyczenia, rozszerzmy tylko zasięg obserwacji. Znajdziemy całe kategorie wypadków, w których widoczny jest zamiar czy sens przejęzyczenia. Będą to przede wszystkim wypadki, w których na miejcu tego, cośmy zamierzali, występuje coś przeciwnego. Przypomnijmy sobie słowa przewodniczącego, który na posiedzeniu inauguracyjnym oświadcza, że posiedzenie jest zamknięte. Nie ma tu nic dwuznacznego. Sensem i zamiarem jego pomyłkowego przemówienia jest chęć zamknięcia obrad. „Sam to przyznaje” , chciałoby się powiedzieć, wystarczy go „wziąć za słowo” . Proszę mi teraz nie przeszkadzać zarzutem, że to niemożliwe, że przecież wiemy, iż chciał otworzyć posiedzenie, a nie zamknąć je, że sam, jako najwyższa, uznana przez nas instytucja, gotów jest potwierdzić: chciałem otworzyć. Zapominacie państwo, przy tej okazji, że zgodziliś­my się na traktowanie czynności pomyłkowej jako czegoś oderwanego; o jej stosunku do intencji, którą zakłóca, pomówimy później. W przeciwnym razie popełnilibyście błąd logiczny, wskutek którego ominęlibyście to właśnie zagadnienie, o które nam tutaj chodzi. W innych wypadkach, gdy się drogą pomyłki nie powiedziało czegoś przeciwnego niż to, co się chciało powiedzieć, może mimo to przez przejęzyczenie wyjść na światło sens przeciwny. „Nie jestem skłonny (geneigt) do uczczenia zasług mego poprzednika” . „Skłonny” (geneigt) nie jest przeciwieństwem słowa „zdolny” (geeignet), a jednak mamy wyraźnie wyznanie, pozostające w jaskrawym przeciwieństwie do sytuacji, w której znalazł się nasz mówca. W innych jeszcze wypadkach przejęzyczenie dodaje do sensu zamierzonego sens drugi. Zdanie, którego słuchamy, sprawia wrażenie stłoczenia, zgęszczenia lub skrótu z większej ilości zdań. Oto energiczna dama, która oświadcza: „Może jeść i pić, co mnie się podoba” . To zupełnie tak, jak gdyby opowiadała: „Może jeść i pić, co tylko zechce, ale czegóż on może chcieć? Ja chcę za niego” . Przejęzyczenia robią często wrażenie takich skrótów. N a przykład kiedy profesor anatomii po wykładzie o jam ach nosowych, otrzymawszy odpowiedź, że został przez słuchaczy zrozumiany, mówi w dalszym ciągu: „Nie bardzo w to wierzę, gdyż ludzi orientujących się dobrze w sprawach jam nosowych, nawet w milionowym mieście, policzyć można na palcu... przepraszam, na palcach jednej ręki” — to ten skrót ma także swój sens; mówi o tym, że jest tylko jeden człowiek, który się w tym orientuje. Obok takich czynności pomyłkowych, które same przez się wyrażają swój sens, mamy inne grupy przejęzyczeń nie wykazujących żadnego sensu, a więc przeciwstawiających się zdecydowanie naszym oczekiwaniom. Jeżeli ktoś przez przejęzyczenie przekręca czyjeś imię albo popełnia błędy w szyku głosek, wydaje się na podstawie bardzo częstego powtarzania się tego rodzaju wypadków, że pytanie, czy wszystkie czynności pomyłkowe produkują coś, co ma sens, przesą­dzone zostało w sensie negatywnym. Jednak przy każdym badaniu tych przykładów okazuje się, że będzie można bez trudu znaleźć wyjaśnienie dla tych zniekształceń, że różnica między tymi mniej jasnymi wypadkami a poprzednimi, zupełnie jasnymi, wcale nawet nie jest tak wielka. Jegomość zapytany o zdrowie swego konia wypowiadał słowa: Ja, das draut ...das dauert (to potrwa) — (pewnie jeszcze jeden miesiąc). Zapytany, co właściwie chciał powiedzieć, oświadcza, że uważa to za smutną historię (traurige Geschichte). Połączenie dauert (trwa) i trauring (smutny) dało w rezultacie owo draut (Meringer i Mayer). Ktoś inny, opowiadając o sprawach, które mu się nie podobają oświadcza: Dann aber sind Tatsachen zum Yorschwein gekommen (potem wyszły na jaw fakty. Wyjść na jaw po niemiecku: zum Yorschein kommen — przyp. tłum.). Na zapytanie wyjaśnia, że fakty te chciał określić jako świństwo. Ze słów Yorschein i Schweineri (świństwo) wyszło dziwne Yorschwein (M. i M.). Proszę sobie przypomnieć wypadek młodzieńca, który chciał begleitdigen nieznaną damę. Pozwoliliśmy sobie na rozłożenie tego tworu na słowa begleiten (odprowadzić) i beleidigen (obrazić) i uważaliś­my tę interpretację za słuszną, nie żądając potwierdzenia. Z przykładów tych widzą państwo, że mniej jasne wypadki przejęzyczenia można tłumaczyć przez spotkanie, interferencję, dwóch różnych intencji słownych. Różnice polegają jedynie na tym, że raz jedna intencja drugą w zupełności zastępuje (substytuuje) — dzieje się to przy przejęzyczeniu, którego rezultatem jest wypowiedzenie czegoś przeciwnego niż to, co leżało w zamiarze — kiedy indziej musimy zadowolić się jej zniekształceniem lub modyfikacją, dzięki czemu powstają jakieś mieszaniny o większym lub mniejszym sensie. Wydaje nam się teraz, że uchwyciliśmy tajemnicę wielu przejęzyczeń. Stojąc na tym stanowisku będziemy mogli zrozumieć inne jeszcze ich grupy, dotychczas zagadkowe. Przy zniekształceniu imion i nazwisk, na przykład, nie można wyjść z założenia, że zawsze chodzi tu o współzawodnictwo dwóch podobnych, a jednak różnych imion czy nazwisk. Ale ten drugi zamiar nie jest trudny do odgadnięcia. Zniekształcenie nazwiska zdarza się często poza obrębem przejęzyczenia i chodzi w nim o próbę stworzenia nazwiska o niemiłym, poniżającym brzmieniu. Jest to znany sposób obrazy, z którego nawet wykształcony człowiek niechętnie rezygnuje, którego używa często jako „kawałek” o bardzo niskim poziomie. Jaskrawym i obrzydliwym przykładem takiego zniekształcenia nazwisk jest nazywanie w okresie wojny prezydenta republiki francuskiej Poincare — Schweinskarre (pieczeń wieprzowa). M ożna więc dopatrzyć się przy przejęzyczeniu zamiaru obrazy, który się przejawia w zniekształceniu nazwiska. Podobne wyjaśnienia narzucają się dla pewnych typów przejęzyczeń z komicznym lub absurdalnym efektem, jak np. wezwanie do czkawki na cześć szefa (Ich fordere Sie auf, auf das Wohl unseres Chefs ai//zustossen — zamiast: awzustossen). Uroczysty nastrój został tu niespodzianie zakłócony przez wdarcie się słowa wywołującego nieapetyczne wrażenie. N a podstawie pewnych przemówień o charakterze obelżywym możemy śmiało przypuszczać, że chce tutaj znaleźć swój wyraz tendencja sprzeciwiająca się energicznie wysuniętemu na plan pierwszy uczczeniu, że chce powiedzieć: Nie wierzcie temu, nie mówię serio, gwiżdżę sobie po prostu na tego pana itd. Wiemy, że wielu ludzi umyślnie, dla pewnego zadowolenia, zniekształca niewinne słowa, tworzy wyrazy o posmaku gorszącym; uchodzi to za dowcipne. U osobników tego typu trzeba stwierdzić, że przekształcenie jest umyślnym zrobieniem kawału, czy też rezultatem przejęzyczenia. Tak tedy przy stosunkowo niewielkim wysiłku mielibyśmy rozwiązanie zagadki czynności pomyłkowych. Nie są to objawy przypadkowe, lecz poważne akty psychiczne, mają swój sens, powstają przez współdziałanie, albo raczej przez wzajemne oddziaływanie na siebie dwóch różnych zamiarów. Teraz mogę zrozumieć, dlaczego zasypią mnie państwo masą pytań i wątpliwości, na które należy odpowiedzieć, które trzeba załatwić, zanim będziemy mogli nacieszyć się rezultatem naszej pracy. Nie chcę was nakłaniać do zbyt pośpiesznych decyzji. Rozważmy wszystko po kolei. O cóż chcecie mnie pytać? Czy sądzę, że tłumaczenie dotyczy wszystkich wypadków przejęzyczenia, czy też pewnej tylko ich liczby? Czy to samo ujęcie można rozszerzyć na szereg innych rodzajów czynności pomyłkowych, na pomyłki przy czytaniu, pisaniu, za zagubienie, zarzucenie itd.? Co mają oznaczać czynniki zmęczenia, podniecenia, roztargnienia, jaką rolę w obliczu psychicznej natury czynności pomyłkowych gra zakłócenie uwagi? Jest przecież oczywiste, że wśród dwóch rywalizujących ze sobą tendencji czynności pomyłkowych jedna jest zawsze wiadoma, druga nie zawsze. Cóż czynimy, by tę drugą odgadnąć, a jeżeli zdaje się nam, żeśmy ją zrozumieli, jak możemy przeprowadzić dowód, że jest nie tylko prawdopodobna, lecz jedynie prawdziwa? Macie jeszcze jakieś pytania? Jeżeli nie, sam będę je kontynuował. Przypominam, że właściwie na czynnościach pomyłkowych nie bardzo nam zależy, że z ich badania chcemy nauczyć się czegoś, co znalazłoby zastosowanie w psychoanalizie. Dlatego stawiam pytanie: cóż to za zamiary i tendencje w ten sposób przeszkadzają innym, jaki stosunek zachodzi między tendencjami zakłócającymi a tendencjami ulegającymi zakłóceniu? W ten sposób praca nasza zacznie się na nowo dopiero po rozwiązaniu problemu. A więc, czy jest to wytłumaczenie wszelkiego rodzaju przejęzyczeń? Jestem skłonny uważać, że tak, a to dlatego, że w każdym wypadku przejęzyczenia można znaleźć tego rodzaju rozwiązanie. Nie można jednak udowodnić, że nie zdarzają się przejęzyczenia bez takiego mechanizmu. Niech i tak będzie; teoretycznie jest to dla nas obojętne, gdyż wnioski, które chcemy wysnuć dla wprowadzenia was do psychoanalizy, pozostają w mocy — co zresztą nie odpowiada stanowi faktycznemu — nawet gdyby tylko mniejszość wypadków przejęzyczenia mieściła się w ramach naszego ujęcia. Na następne pytanie: czy to, co ustaliliśmy jako rezultat przejęzyczenia, możemy rozszerzyć również na inne rodzaje czynności pomyłkowych? — nie chcę na razie odpowiadać. Przekonacie się o tym sami, gdy przejdziemy do przykładów z dziedziny pomyłek na piśmie itd. Ze względów technicznych jednak proponuję odłożenie tej pracy do chwili, w której samo przejęzyczenie zbadamy jeszcze dokładniej. Pytanie o to jakie znaczenie mogą mieć dla nas wysunięte przez szereg badaczy na pierwszy plan momenty zaburzeń w krążeniu krwi, zmęczenia, podniecenia, roztargnienia oraz teoria zaburzenia uwagi, jeżeli stoimy na stanowisku opisanego mechanizmu psychicznego przejęzyczenia, zasługuje na szczegółową odpowiedź. Zwracam uwagę, że nie negujemy tych momentów. Psychoanaliza w ogóle rzadko przeczy twierdzeniom strony przeciwnej. Z zasady dodaje tylko coś nowego, a przy tej okazji zdarza się, oczywiście, że właśnie to, co dotychczas było przeoczone, staje się istotne. Wpływ warunków fizjologicznych, które powstają na skutek lekkiej niedyspozycji, zaburzenia obiegu krwi, wyczerpania, nie da się przy przejęzyczeniu zaprzeczyć; poucza nas o tym codzienne doświadczenie osobiste. Jakże to jednak mało tłumaczy! Przede wszystkim nie są to warunki konieczne czynności pomyłkowej. Przejęzyczenie bowiem jest również możliwe przy pełnym zdrowiu i stanie normalnym. Te momenty cielesne mają więc jedynie wartość ułatwień w swoistym mechanizmie psychicznym przejęzyczenia. Dla tej ich roli użyłem kiedyś porównania, które powtórzę, gdyż nie znalazłem żadnego lepszego. Przypuśćmy, że o późnej, nocnej godzinie idę przez samotną miejscowość i jakiś bandyta napada na mnie, zabiera mi zegarek i woreczek z pieniędzmi. Przypuśćmy, że zjawiam się po rabunku na najbliższym posterunku policji, a ponieważ nie widziałem dokładnie twarzy złoczyńcy, oświadczam: „Samotność i ciemność obrabowały mnie przed chwilą” . Komisarz policji może mi na to powiedzieć: „Wydaje mi się, że pan niesłusznie kładzie zbyt wiele na karb ujęcia czysto mechanicznego. Przedstawmy raczej stan rzeczy w taki sposób: pod osłoną ciemności korzystając z tego, że na drodze nikogo nie było, obrabował pana jakiś nieznany złoczyńca. Wydaje mi się, że najważniejszą rzeczą w naszym wypadku jest odnalezienie sprawcy zbrodni. Może wtedy odbierzemy mu zrabowane przedmioty” . Momenty psychofizjologiczne — podniecenie, roztargnienie, zakłó­cenie uwagi — w niewielkim, jak widać, stopniu przyczyniają się do wyjaśnienia sprawy. To tylko zwroty retoryczne, parawany, które nie powinny nas powstrzymać od dalszych badań. Zachodzi raczej pytanie, co wywołało tutaj podniecenie, czy też specjalne odwrócenie uwagi. Wpływy dźwiękowe, podobieństwa słowne i pospolite skojarzenia, nawiązujące do słów, należy raz jeszcze uznać za rzeczy ważne. Ułatwiają one przejęzyczenie, wskazując mu drogi, po których może wędrować. Ale gdy mam przed sobą drogę, czy już bezapelacyjnie zdecydowane, że nią pójdę? Potrzebny jest jeszcze do decyzji motyw, potrzebna siła, która pcha mnie naprzód. Te relacje dźwiękowe i słowne są więc, tak jak dyspozycje cielesne, elementami pomocniczymi przeję­zyczenia i nie mogą dać właściwego wyjaśnienia. Proszę pamiętać jeszcze o jednym: w ogromnej większości wypadków mowie mojej nie przeszkadza okoliczność, że używane przeze mnie słowa dźwiękowo przypominają inne, że są ściśle złączone ze swymi przeciwieństwami, albo że są one punktem wyjścia dla utartych skojarzeń. Można by powiedzieć wraz z filozofem Wundtem, że przejęzyczenie wtedy dochodzi do skutku, gdy pod wpływem wyczerpania fizycznego skłonności skojarzeniowe biorą górę nad pozostałą intencją mowy. Brzmiałoby to bardzo pięknie, gdyby nie przeczyło temu doświadczenie; w szeregu wypadków przejęzyczeń brak bowiem ułatwień fizycznych, w innych wypadkach nie ma ułatwień skojarzeniowych. Szczególnie jednak interesuje mnie wasze następne pytanie, w jaki sposób można stwierdzić obie tendencje, które tutaj ze sobą kolidują. Prawdopodobnie nie przeczuwacie, jak brzemienna to w skutki sprawa. Prawda, jedna z dwóch tendencji, ta, która została zakłócona, jest zawsze niewątpliwa: osoba, która czynność pomyłkową wykonywa, zna ją i przyznaje się do niej. Powód do wątpliwości i namysłu może dać tylko druga, ta, która przeszkadza. Słyszeliśmy już i z pewnością nie zapomnieliście o tym, że w szeregu wypadków ta druga tendencja jest równie wyraźna. Wskazuje na nią skutek przejęzyczenia, jeżeli tylko mamy odwagę rozpatrywać go w oderwaniu. To jasne, że przewodniczący, który przejęzyczył się i powiedział coś przeciwnego, chce otworzyć posiedzenie; ale równe jasne jest, że chciałby je zamknąć. Jest to wyraźne, nie wymaga komentarzy. Ale w innych wypadkach, w których tendencja zakłócająca zniekształca jedynie pierwotną, nie ujawniając się w całej pełni? Jak odgadnąć w nich poza zniekształceniem tendencję, która je wywołała? W pierwszym szeregu wypadków w sposób bardzo prosty i pewny, tak samo jak przy ustalaniu tendencji zakłóconej, sam mówca komunikuje ją bezpośrednio, gdy po przejęzyczeniu wypowiada tekst pierwotnie zamierzony: Das draut, nein, das dauert vielleicht einen M onat (analizę tego przykładu podaliśmy już w tym samym wykładzie — przyp. tłum.). Nasz rozmówca wyjawia również tendencję zniekształcającą. Pytają go: Dlaczego pan powiedział naprzód: draut? Odpowiada: (Chciałem powiedzieć:) Das ist eine traurige Geschichte. W drugim wypadku (również już omówionym — przyp. tłum.) otrzymujemy potwierdzenie, że przy wyrazie Yorschwein chodziło o zwrócenie uwagi na Schweinerei (świństwo). Ustalenie tendencji zakłóconej udało się tu z równą pewnością, jak sprecyzowanie tendencji przeszkadzającej. Nie bez powodu wziąłem tu przykłady nie pochodzące ani ode mnie, ani od moich zwolenników. W obydwóch jednak potrzebny był dla rozwiązania pewien zabieg. Trzeba było zapytać mówiącego, dlaczego właśnie tak się przejęzyczył, co może powiedzieć o swym przejęzyczeniu? Gdyby nie to, przeszedłby może obok swego przejęzyczenia nie starając się go wyjaśniać. Zapytany, podał wyjaśnienie w pierwszym skojarzeniu, które mu przyszło na myśl. Ten mały zabieg i jego sukces to właśnie psychoanaliza, wzór każdego badania psychoanalitycznego, które będziemy stosowali w dalszym ciągu. Czy jestem zbytnim niedowiarkiem, jeżeli przypuszczam, że w tym momencie, gdy wyłania się przed wami psychoanaliza, podnosi również głowę opór przeciw niej? Czy nie macie ochoty zarzucić mi, że informacje zapytanej osoby, która przejęzyczyła się, nie mają pełnej siły dowodowej? Powiadacie tak: Oczywiście, chciała ona wytłumaczyć przejęzyczenie, ale właśnie dlatego rzuciła pierwsze lepsze słowa, które, zdaniem jej, mogą sprawę wyjaśnić. Dowodu, że przejęzyczenie tak właśnie doszło do skutku, nie ma. Mogło być tak, ale równie dobrze inaczej. Mogło jej wpaść do głowy coś innego, równie dobrego, lub nawet lepszego. Rzecz charakterystyczna, jak mało w gruncie rzeczy macie państwo szacunku dla faktu psychicznego. Proszę sobie wyobrazić, że ktoś przeprowadził analizę chemiczną pewnej substancji i zważył dokładnie, w miligramach, część tej substancji. Z tej wagi można wyciągnąć określone wnioski. Czy sądzicie, że jakiemuś chemikowi wpadłoby do głowy kwestionwać te wnioski na tej podstawie, że wydzielona substancja mogłaby mieć również inną wagę? Każdy chyli czoło przed faktem, że to właśnie ta waga, a nie inna, i na tej podstawie z całym zaufaniem buduje gmach dalszych wniosków. Gdy jednak mamy do czynienia z faktem z dziedziny psychicznej, gdy zapytany wpada na pewien pomysł, nie zgadzacie się i oświadczacie, że równie dobrze mogło mu wpaść na myśl co innego! Jest w was złudzenie wolności psychicznej i nie chcecie z niego zrezygnować. Przykro mi, że pod tym względem stoję na stanowisku krańcowo różnym. Przerwiecie mi w tym miejscu, ale tylko po to, by podjąć atak na innym odcinku. A więc powiecie: Rozumiemy, że specjalna technika psychoanalizy polega na rozwiązywaniu jej zagadnień przez same osoby analizowane. Weźmy więc inny przykład, ten, w którym mówca na bankiecie wzywa zebranych, by na toast za zdrowie szefa odpowiedzieli czkawką (aufstossen), zamiast trącić się kieliszkami (ianstossen). Twierdzi pan, powiecie, że tendencją zakłócającą jest tu chęć obrazy, to ona przeciwstawia się wyrażeniu szacunku. Ale jest to tylko pańska interpretacja, oparta na spostrzeżeniach poza obrębem przejęzyczenia. Jeżeli w tym wypadku zapyta pan tego, który się przejęzyczył, nie odpowie on, że miał zamiar obrazić, przeciwnie, zaprzeczy temu z całą stanowczością. Dlaczego pańska interpretacja, pozbawiona dowodów, nie ma ustąpić przed tym wyraźnym oświadczeniem? Tak, tym razem argument jest mocny. Wyobrażam sobie nieznanego mówcę; jest to prawdopodobnie asystent szefa, który obchodzi jubileusz, może już docent, młody człowiek z najlepszymi widokami na przyszłość. Chcę z niego wydobyć, czy jednak nie odczuł czegoś, co się przeciwstawiło wezwaniu do uczczenia szefa. Ładna spotyka mnie odpowiedź! Zniecierpliwiony, oświadcza podnieconym tonem: „Niechże pan nareszcie przerwie tę indagację, bo inaczej będę niegrzeczny. Przez swoje podejrzenia zepsuje mi pan jeszcze całą karierę. Powiedziałem aufstossen zamiast anstossen, ponieważ w tym samym zdaniu dwa razy użyłem słów zaczynających się od auf. Meringer nazywa to podźwiękiem. Szkoda o tym mówić. Zrozumiał mnie pan? Basta!” Hm, to niespodziewana reakcja, naprawdę energiczna odprawa. Widzę, że nie dam sobie rady z tym młodym człowiekiem, równocześnie zaś myślę sobie: bardzo zależy mu na tym, by jego czynność pomyłkowa nie miała sensu. Będziecie zapewne również tego zdania, że niesłusznie przy badaniu czysto teoretycznym tak się unosi, ale w końcu pomyślicie sobie: jednak ten człowiek musi sam wiedzieć, co chciał powiedzieć, a co leżało poza jego zamiarami. Czy naprawdę musi? A może to jeszcze kwestia? Teraz jesteście przekonani, że trzymacie mnie w ręku. Słyszę, jak mówicie: A więc to tak wygląda pańska technika! Gdy osobnik, który przejęzyczył się, wypowiada coś, co panu dogadza, uważa go pan za ostatnią instancję, podkreślając: „przecież on sam to potwierdza!” Skoro jednak to, co mówi, nie przypada panu do smaku, twierdzi pan nagle: „to nic nie warte, temu nie należy wierzyć” . Jest to rozumowanie słuszne. Mogę jednak przytoczyć podobny wypadek, w którym sytuacja wygląda równie niesamowicie. Gdy oskarżony przyznaje się przed sędzią do czynu, sędzia wierzy jego przyznaniu; gdy jednak przeczy, sędzia nie wierzy. Gdyby było inaczej, nie byłoby sądownictwa, więc mimo możliwości pomyłek musimy pozostać przy tym systemie. A zresztą, czyż państwo są sędziami, ten zaś, kto się przejęzyczył, oskarżonym? Czy przejęzyczenie jest przestępstwem? Może nawet nie należy odrzucać tego porównania. Niech państwo tylko popatrzą, do jak głęboko sięgających różnic doszliśmy przy pewnym pogłębieniu tak pozornie niewinnych problemów czynności pomyłkowych. Są to różnice, których chwilowo wcale nie potrafimy wyrównać. Proponuję wam chwilowy kompromis na podstawie porównania z sędzią i oskarżonym. Przyznajcie mi, że sens czynności pomyłkowej nie dopuszcza wątpliwości, jeżeli osobnik poddawany analizie sam go potwierdza. Za to ja zgodzę się na to, że bezpośredni dowód przypuszczalnego sensu nie da się osiągnąć, gdy analizowany odmawia wyjaśnień lub gdy go nie ma pod ręką dla złożenia tych wyjaśnień. Wtedy, jak przy sądownictwie, jesteśmy zdani na poszlaki, które czynią ostateczny dowód raz więcej, raz mniej prawdopodobnym. W sądzie, z praktycznych względów, muszą przy dowodach z poszlak zapadać wyroki skazujące. My nie jesteśmy do tego zmuszeni; ale też nic nie zmusza nas do rezygnowania z takich poszlak. W iara w to, że wiedza składa się z samych ściśle udowodnionych tez naukowych, jest błędna. Równie błędne jest żądanie tego od niej. Żądanie takie wysuwają tylko umysły stawiające ponad wszystko zasadę autorytetu, odczuwające potrzebę zastępowania katechizmu religijnego przez inny, nawet naukowy. Nauka ma w swym katechizmie niewielką ilość zdań apodyktycznych, poza tym tylko twierdzenia, które w pewnym stopniu podnosi do poziomu prawdopodobieństwa. Jedną z cech naukowego sposobu myślenia jest umiejętność zadowalania się tymi zbliżeniami do pewności oraz możność kontynuowania konstruktywnej pracy mimo braku ostatecznych potwierdzeń. Skądże bierzemy punkt oparcia dla naszych interpretacji, skąd czerpiemy poszlaki, jeżeli informacje osobnika poddanego analizie nie wyjaśniają sensu czynności pomyłkowych? Z różnych stron. Przede wszystkim z analogii zjawisk poza czynnościami pomyłkowymi, gdy np. twierdzimy, że zniekształcenie nazwiska przy przejęzyczeniu ma ten sam sens obrażający, co celowe jego przekręcenie. Następnie z sytuacji psychicznej, w której się czynność pomyłkowa przytrafia, z naszej znajomości charakteru osoby popełniającej czynność pomył­kową, z wrażeń, jakich ta osoba doznała przed jej dokonaniem i na które może w ten właśnie sposób reaguje. W zasadzie sprawa wygląda tak, że tłumaczymy czynność pomyłkową wedle zasad ogólnych; mamy więc do czynienia tylko z przypuszczeniem, z pewną próbą wyjaśnienia, którą hartujemy później w ogniu badania sytuacji psychicznej. Aby przypuszczenia nasze umocniły się, musimy czasami poczekać na wydarzenia przyszłe, zasygnalizowane przez czynność pomyłkową. Trudno by mi to było uzasadnić, gdybym się musiał zasklepić w dziedzinie przejęzyczeń, choć i tu można przytoczyć szereg przykładów. Panią, której mąż może jeść i pić, ile ona zechce, znam jako wcielenie energii, trzymające cały dom pod pantoflem. Albo taki wypadek. Na walnym zebraniu towarzystwa „Concordia” młody członek stowarzyszenia wygłasza namiętną mowę opozycyjną, w której członków zarządu zamiast Ausschussmitglieder nazywa Yorschussmitglieder. (Vorschuss — zaliczka, a więc dosłownie: członkowie zaliczki — przyp. tłum.). Powstaje przypuszczenie, że zrodził się w nim jakiś protest przeciw własnemu opozycyjnemu przemówieniu, protest pozostający w związku z zaliczką. Istotnie dowiadujemy się od naszego informatora, że mówca był w ciężkich kłopotach finansowych i właśnie wtedy złożył prośbę o pożyczkę. Intencją zakłócającą była prawdopodobnie refleksja: Hamuj się w swej opozycyjności. To przecież ci sami ludzie, którzy decydują o twojej zaliczce. Jeżeli sięgnę do innych dziedzin czynności pomyłkowych, będę mógł służyć długim szeregiem takich dowodów opartych na poszlakach. Gdy ktoś zapomina czyjegoś imienia, które przecież zna doskonale, albo gdy mimo całego wysiłku pamięta je z trudnością, niedalecy jesteśmy od hipotezy, że ten ktoś żywi do posiadacza zapomnianego imienia jakąś urazę, wskutek czego niechętnie o nim myśli. Rozważmy następującą sytuację psychiczną, w której powstaje czynność pomył­kowa: „Pan Y zakochał się bez wzajemności w pewnej pani, która po niedługim czasie poślubiła pana X. Jakkolwiek pan Y zna od dłuższego czasu pana X i nawet łączą go z nim stosunki handlowe, raz po raz zapomina jego nazwiska i przy wysyłaniu do pana X korespondencji musi o nie pytać kilkakrotnie innych ludzi” (wedle C.G. Junga). Jest rzeczą widoczną, że pan Y nie chce nic wiedzieć o swym szczęśliwym rywalu. („Imię jego niechaj będzie zapomniane!...”). Albo inny przykład. Pewna pani dopytuje się pewnego lekarza o wspólną znajomą, wymieniając jednak jej nazwisko panieńskie. Nazwisko męża wypadło jej z pamięci. Pani ta przyznała się później, że była z tego małżeństwa bardzo niezadowolona i nie znosi męża swej przyjaciółki (według A.A. Brilla). O zapominaniu imion i nazwisk będziemy jeszcze mówili przy innych okazjach; obecnie interesuje nas sytuacja psychiczna, w której doszło do zapomnienia. Zapominanie zamiarów daje się ogólnie sprowadzić do intencji, która nie chce wypełnić zamiaru. Nie jest to tylko ujęcie psychoanalityczne. Jest to pogląd powszechny, uznawany w praktyce, negowany dopiero w teorii. Opiekun, który oświadcza pupilowi, że zapomniał o jego prośbie, nie jest w oczach pupila usprawiedliwiony. Pupil myśli z miejsca: nie zależy mu na tym, obiecał, ale nie chce tego uczynić. Pod niektórymi względami zapomnienie cieszy się w życiu niezbyt dobrą opinią, a różnica między przeciętnym i psychoanalitycznym sposobem ujmowania tej sprawy, zdaje się, nie istnieje. Proszę sobie wyobrazić gospodynię, która wita gościa słowami: „Co, dziś pan przychodzi? Zupełnie zapomniałam, że zaprosiłam pana na dzisiaj” . Albo wyobraźmy sobie młodzieńca, który by miał wyznać ukochanej, że zapomniał przyjść w porę na ostatnie rendez-vous. Z pewnością nie przyzna się, raczej wynajdzie najmniej prawdopodobne przeszkody, które rzekomo nie pozwoliły mu przyjść i które uniemożliwiły nawet zawiadomienie o tym fakcie. Że w sprawach wojskowych usprawiedliwianie się zapomnieniem nie pomaga i nie chroni przed karą, wiemy doskonale i musimy uznać to za uzasadnione. Oto nagle wszyscy zgadzają się z tym, że pewna czynność pomyłkowa ma ściśle określony sens. Dlaczegóż nie mamy być dostatecznie konsekwentni, by ten pogląd rozszerzyć na inne czynności pomyłkowe i przyznać się do niego w całej rozciągłości? Oczywiście, i na to jest odpowiedź. Jeżeli sens zapominania o zamiarach jest nawet dla laika bezsporny, to nie będzie dla was niespodzianką stwierdzenie, że pisarze zużytkowują tę czynność pomyłkową dla swoich celów. Kto z państwa czytał lub widział na scenie Cezara i Kleopatrę Bernarda Shawa, ten sobie przypomina, że odjeżdżającego Cezara trapi w ostatniej scenie myśl: Miałem jeszcze coś uczynić, ale co? Nie pamiętam. — Wreszcie dowiadujemy się, o co chodzi: o pożegnanie z Kleopatrą. Ten drobny manewr autora chce wielkiemu Cezarowi przypisać pewną wyższość, której nie posiadał, do której osiągnięcia wcale nie dążył. Z historycznych źródeł możecie się bowiem dowiedzieć, że Cezar kazał przybyć Kleopatrze do Rzymu, że przebywała tam ze swym małym Cezarionem, gdy Cezar został zamordowany, po czym w panice uciekła z miasta. Wypadki zapominania o zamiarach są na ogół tak jasne, że dla naszego celu, którym jest czerpanie z sytuacji psychicznej poszlak dla zrozumienia sensu czynności pomyłkowej, nie na wiele się przydają. Zwróćmy się więc dlatego do wybitnie wieloznacznej i nieprzejrzystej czynności pomyłkowej, do gubienia i zarzucania przedmiotów. Twierdzenie, że fakt zgubienia, który jest przypadkiem, niejednokrotnie dotkliwie odczuwany, nie powstaje bez współudziału naszego zamiaru, z pewnością nie wyda się wiarygodne. Istnieje tu jednak bogata skala obserwacji. Oto młody człowiek gubi ołówek, dla którego miał specjalny sentyment. W przeddzień otrzymał od szwagra list kończący się następującymi słowami: „Na razie nie mam ani chęci, ani czasu popierać twojej lekkomyślności i twojego lenistwa” (podług B. Datnera). Ołówek był właśnie podarunkiem od szwagra. Bez tego zbiegu okoliczności nie moglibyśmy, oczywiście, twierdzić, że do zguby przyczynił się zamiar pozbycia się przedmiotu. Wypadki podobne są częste. Gubi się przedmioty, gdy się między ofiarodawcą i obdarowanym wytworzył stan wrogości, gdy obdarowany nie chce przypominać sobie ofiarodawcy, albo też gdy się człowiekowi podarunek już nie podoba, wreszcie gdy chce stworzyć pretekst dla otrzymania innej, lepszej rzeczy. Ten sam stosunek do przedmiotu wyraża się również w zniszczeniu czegoś, zbiciu, złamaniu, rzuceniu o ziemię. Czyż można to uważać za przypadek, jeżeli dziecko w wieku szkolnym właśnie przed dniem swoich urodzin gubi, niszczy, łamie przedmioty codziennego użytku, jak tornister lub zegarek? Kto dobrze nieraz namęczył się i napocił przy daremnym szukaniu czegoś, co sam gdzieś położył, ten nie zechce uwierzyć w zamiar przy zarzuceniu jakiegoś przedmiotu. A jednak liczne są przykłady, w któ­ rych okoliczności towarzyszące zarzuceniu wskazują na zamiar usunięcia przedmiotu na stałe lub na jakiś czas określony. Oto w relacji pewnego młodzieńca jeden z najbardziej przekonywających przykładów: „Przed kilku laty doszło w moim pożyciu małżeńskim do dysonansów. Uznając wybitne zalety mojej żony, uważałem, że jest za chłodna. Żyliśmy obok siebie bez czułości. Pewnego dnia, wróciwszy ze spaceru, przyniosła mi książkę. Kupiła ją w przekonaniu, że zainteresuje mnie temat. Podziękowałem za ten «dowód uwagi», obiecałem, przeczytam książkę, odłożyłem ją i nie odnalazłem jej więcej. W przeciągu kilku miesięcy przypominałem sobie kilkakrotnie o tej zaginionej książce, na próżno jednak starałem się ją odnaleźć. W jakieś pół roku później zachorowała moja ukochana matka, mieszkająca osobno. Żona opuściła nasz dom, by pielęgnować teściową. Stan chorej stawał się coraz cięższy, poważniejszy, a żona moja okazała przy tym najlepsze strony swego charakteru. Pewnego dnia wracam do domu, przepełniony entuzjazmem i wdzięcznością dla jej dobroci. Po chwili podchodzę do biurka, bez określonego celu, ale z somnambuliczną pewnością, otwieram pewną szufladę i na wierzchu znajduję zarzuconą książkę” . Z wygaśnięciem motywu skończył się również stan zarzucenia przedmiotu. Panie i panowie! Mógłbym ten zbiór przykładów powiększać w nieskończoność. Ale nie chcę tego tutaj czynić. W mojej „Psychopatologii życia codziennego” (pierwsze wydanie z roku 1901) znajdziecie bogaty wybór przykładów z dziedziny czynności pomyłkowych; ponadto w zbiorach A. M aedera (franc.), A.A. Brilla (ang.), E. Jonesa (ang.), J. Starcke (hol.). Wszystkie te przykłady przynoszą jeden i ten sam rezultat: pozwalają wierzyć, że czynności pomyłkowe mają sens, i pokazują, w jaki sposób sens ten można z okoliczności towarzyszących odgadnąć lub potwierdzić. Nie będę się dzisiaj nad tym rozwodził, albowiem celem naszym jest jedynie wykorzystanie naszych badań tych zjawisk dla przygotowania się do psychoanalizy. Muszę tylko jeszcze zająć się dwiema grupami spostrzeżeń. Do jednej należą czynności pomyłkowe powtarzające się i skombinowane, do drugiej potwierdzenie naszych interpretacji przez wypadki następujące później. Czynności pomyłkowe powtarzające się i skombinowane to niezaprzeczenie najdoskonalszy wykwit swego gatunku. Gdyby chodziło nam jedynie o to, by udowodnić, że czynności pomyłkowe mogą mieć sens, z góry ograniczylibyśmy się do nich, gdyż właśnie tutaj sens ich jest niezaprzeczony, nawet przy jak najbardziej tępym ujęciu i najbardziej krytycznych zastrzeżeniach. Skupienie objawów zdradza uporczywość, jaka nie zdarza się prawie w dziedzienie przypadku, ale za to odpowiada zamiarowi. Wreszcie zamiana poszczególnych czynności pomyłkowych między sobą pokazuje, co jest przy czynności pomyłkowej ważne i istotne; nie jej forma lub środki, którymi się posługuje, lecz cel, któremu sama służy i który ma być osiągnięty najrozmaitszymi sposobami. E. Jones opowiada, że kiedyś z nieznanych powodów przez szereg dni pozostawiał na biurku pewien list. Wreszcie zdecydował się na wysłanie listu, list jednak został zwrócony przez dyrekcję poczty, gdyż autor zapomniał o adresie. List został zaadresowany, zaniesiony na pocztę, tym razem bez znaczka. E. Jones musiał wreszcie przyznać, że czuł w ogóle niechęć do wysłania tego listu. W innym wypadku zarzucenie łączy się z zamianą. Pewna pani jedzie w towarzystwie swego szwagra, wybitnego artysty, do Rzymu. Artysta jest w Rzymie przedmiotem wielkich owacji kolonii niemieckiej, między innymi otrzymuje w darze piękny, antyczny złoty medal. Pani jest zmartwiona, że szwagier zbyt małą wagę przywiązuje do pięknego dowodu pamięci. Wróciwszy do domu, stwierdza przy rozpakowywaniu, że medal — nie wie, jak to się stało — zabrała ze sobą. Natychmiast zawiadamia o tym szwagra i oświadcza mu, że następnego dnia odeśle do Rzymu zabrany przez pomyłkę przedmiot. Następnego dnia medal tak się jakoś „zgrabnie” zarzucił, że nie można go ani znaleźć, ani odesłać. Wtedy dopiero zaczyna jej świtać, co oznacza to całe „roztargnienie” , mianowicie, że po prostu chciała sobie zatrzymać ów medal. Już przedtem dałem przykład połączenia zapomnienia z pomyłką, gdy ktoś za pierwszym razem zapomina o spotkaniu, drugim razem, pewny, że nie zapomniał, przez pomyłkę nie zjawia się o umówionej godzinie. Zupełnie analogiczny wypadek ze swego życia opowiadał mi pewien mój przyjaciel, który zajmuje się żywo zarówno problemami nauki, jak literatury. Oto jego słowa: „Przed paru laty przyjąłem wybór do zarządu pewnego stowarzyszenia literatów, w nadziei, że ta organizacja będzie mi kiedyś pomocna w wystawieniu jednego z moich dzieł scenicznych. Regularnie więc, choć bez większego zainteresowania, co piątek brałem udział w posiedzeniach zarządu. Przed kilkoma miesią­ cami dyrekcja teatru w F. zawiadomiła mnie, że jedna z moich sztuk zostanie wystawiona, i od tej chwili regularnie zacząłem zapominać o posiedzeniach. Gdym odczytywał listy i zapytania w tej sprawie, mówiłem sobie, że to niezjawianie się teraz, gdy ci ludzie nie są mi już potrzebni, jest nieprzyzwoite; w końcu przyrzekłem sobie, że o następnym piątku z pewnością nie zapomnę. Pamiętałem o tym postanowieniu do chwili, w której znalazłem się przed drzwiami sali posiedzeń. Ku mojemu zdumieniu były one zamknięte, posiedzenie już się skończyło. Pomyliłem się bowiem co do dnia, była to sobota!” (według R. Reitlera). Odczuwam pokusę zebrania większej ilości takich obserwacji, ale idę dalej. Chcę, by państwo rzucili okiem na te wypadki, w których nasza interpretacja czekać musi na potwierdzenie w przyszłości. Głównym warunkiem tych wypadków jest, oczywiście, by ówczesna sytuacja psychiczna była nam nie znana lub niedostępna naszym badaniom. Wtedy interpretacja nasza ma tylko wartość przypuszczenia, do którego sami nie przywiązujemy zbyt wielkiej wagi. Ale później zachodzi coś, co wskazuje, jak usprawiedliwiona była nasza interpretacja już wtedy. Byłem kiedyś z wizytą u pewnej młodej pary małżeńskiej. „Świeżo upieczona” mężatka opowiadała ze śmiechem, jak to po powrocie z podróży poślubnej odwiedziła swą niezamężną siostrę i jak, wedle zwyczaju z dawnych, panieńskich czasów, poszła z nią po zakupy. Nagle widzi po drugiej stronie jakiegoś mężczyznę i woła do siostry: „Patrz, idzie pan L.” — Zapomniała, że ten pan L. jest od paru tygodni jej mężem. Opowiadanie to przeraziło mnie, ale nie miałem odwagi snuć zbyt daleko idących wniosków. Dopiero po kilku latach przypomniałem je sobie, gdy pożycie małżeńskie moich znajomych skończyło się jak najgorzej. A. Meader opowiada o pewnej pani, która w przeddzień swego ślubu zapomniała zmierzyć suknię ślubną i ku rozpaczy krawcowej przypomniała sobie o tym dopiero późnym wieczorem. M eader czyni w związku z tym uwagę, że pani ta po bardzo krótkim pożyciu rozeszła się z mężem. Znam pewną rozwódkę, która szereg dokumentów podpisywała swym nazwiskiem panieńskim na wiele lat przedtem, zanim do niego powróciła. Słyszałem o kobietach, które podczas podróży poślubnej gubiły obrączki, i wiem, że dzieje ich małżeństwa nieraz nadawały tym zgubieniom właściwy sens. A teraz jeszcze jeden jaskrawy przykład z lepszym rezultatem. Opowiadają, że małżeństwo pewnego słynnego chemika niemieckiego nie doszło do skutku, ponieważ zapomniał o godzinie ślubu i zamiast do kościoła poszedł do laboratorium. Był na tyle rozsądny, by z tego wyciągnąć konsekwencje, i dożył późnego wieku jako kawaler. Może przyszło wam również na myśl, że w tych przykładach czynności pomyłkowe zastąpiły wróżby albo przepowiednie starożytnych. Istotnie, część ich to nic innego jak czynności pomyłkowe, gdy na przykład ktoś potykał się lub padał. Inna część miała, oczywiście, cechy obiektywnego zdarzenia, nie subiektywnego działania. Ale nie uwierzylibyście, jak to czasem trudno rozstrzygnąć przy określonym zdarzeniu, czy należy ono do jednej grupy czy do drugiej. Działanie umie tak często maskować się jako bierne przeżycie. Każdy z nas, kto ma za sobą dłuższe doświadczenie życiowe, powie sobie zapewne, że byłby sobie oszczędził wielu rozczarowań i bolesnych niespodzianek, gdyby znalazł tyle odwagi i stanowczości, by drobne czynności pomyłkowe w stosunkach między ludźmi uważać za zapowiedzi i oznaki ukrywanych jeszcze zamiarów. Przeważnie odwagi tej nam nie staje. .............................. Sigmund Freud, Wstęp do psychoanalizy, PWN Warszawa 2000, 68-84 str

Wróć do listy aktualności

3

 

Kontakt

60-687 Poznań,
os. Stefana Batorego 73 lok. nr 1

605 415... 115więcej

Wyślij wiadomość

Proszę podać treść wiadomości

Błędnie wypełniony adres

Nieprawidłowy telefon

Administratorem danych osobowych są NNV sp. z o.o. i Ogłoszeniodawca. Cele przetwarzania i Twoje prawa.

  kod bezpieczeństwa

Twoja wiadomość została wysłana.

Wystąpił bład podczas wysyłania wiadomości. Spróbuj ponownie później.

Ok

www: zobacz stronę


Godziny otwarcia: otwarte teraz do 21:00

  • Pn
  • Wt
  • Śr
  • Czw
  • Pt
  • So
  • Nd