René Descartes (Kartezjusz) tłum. z wersji francuskiej Jan Hartman Medytacja druga O naturze duszy ludzkiej i że łatwiej ją poznać niż ciało c.d.
..........
Ale być może jest tak, że te wszystkie rzeczy, o których zakładam, że nimi nie jestem, bo ich nie znam, faktycznie wcale nie są czymś różnym ode mnie takiego, jakiego znam. Nic mi o tym nie wiadomo; nie zajmuję się tym teraz - wydaję sądy jedynie w sprawach, które są mi wiadome: wiem zaś, że istnieję, i szukam odpowiedzi na pytanie, kim jestem ja, który wie już, że jest. Otóż jest całkiem pewne, że moja świadomość własnego bytu, powzięta z taką precyzją, bynajmniej nie zależy od rzeczy, których istnienie nie jest mi jeszcze wiadome. Wobec tego nie zależy ona od niczego, co mógłbym sfingować w wyobraźni. Zresztą same słowa "sfingować" i "wyobrażać sobie" zaświadczają, że byłoby błędem [tak myśleć].
Mianowicie fikcją byłoby, gdybym wyobrażał sobie, że jestem czymś, gdyż wyobrażać sobie to nic innego, jak myśleć o kształcie lub obrazie jakiejś rzeczy materialnej. Tak więc wiem już z pewnością, że jestem i że w zasadzie mogłoby okazać się, iż wszystkie takie wyobrażenia, a ogólnie: wszystko, co odnosi się do natury ciała, to tylko fikcje i złudzenia. Wobec tego widzę jasno, że równie niesłuszne byłoby powiedzenie "wysilę wyobraźnię, aby dowiedzieć się dokładnie, kim jestem", co powiedzenie "chociaż teraz nie śpię i spostrzegam coś rzeczywistego i prawdziwego, wszelako jednak spostrzegając to jeszcze nie dość jasno, postaram się znowu zasnąć, aby sny ukazały mi to wszystko prawdziwiej i z
większą naocznością". Stąd też widzę z całą oczywistością, że nic, co mógłbym pojąć dzięki wyobraźni, nie wchodzi w zakres mojej wiedzy o sobie samym, i że trzeba, bym umysł swój zwolnił i odwrócił od tego rodzaju ujęć, dzięki czemu będzie mógł poznać naprawdę dokładnie swą własną naturę. No więc czymże w końcu jestem? Czymś, co myśli. Co to znaczy coś, co myśli? To znaczy coś, co wątpi, rozumie, pojmuje, twierdzi, przeczy, chce, nie chce, wyobraża sobie i czuje. To z pewnością niemało, jeśli wszystko to należy do mojej natury. Ale też, dlaczegóż by to nie miało mi przynależeć? Czyż nie jestem tym kimś, kto w tej chwili wątpi niemal o wszystkim, kto wszelako rozumie i pojmuje pewne rzeczy, kto upewnia się i uznaje jedne, a zaprzecza inne, kto chce i pragnie nadal je poznawać, kimś, kto nie chce dać się zwieść, kto wyobraża sobie wiele rzeczy (czasem nawet wbrew swej woli) i wiele czuje, tak jakby przez działanie organów zmysłowych? Czy jednak cokolwiek z tego wszystkiego jest tak prawdziwe, by dorównać swą pewnością temu, że jestem i istnieję, choćbym i spał przez cały czas, a ten, który dał mi byt, posługiwał się całym swym geniuszem, aby mnie zwieść? Czy choćby jedna z tych
wszystkich właściwości da się odróżnić od mego myślenia albo można o niej powiedzieć, że jest oddzielona ode mnie samego? Otóż jest samo przez się oczywiste, że ja sam jestem tym, kto wątpi, rozumie i pragnie, i że nie trzeba tu już żadnych dalszych wyjaśnień. Oczywiście, mam również władzę wyobraźni. I chociaż może się zdarzyć (jak to już wcześniej dopuszczałem), że tego, co sobie wyobrażam, naprawdę nie ma, to jednak ta zdolność wyobrażania sobie nie przestaje być czymś realnie we mnie, mając udział w moim myśleniu. W końcu to ja przecież odczuwam, czyli spostrzegam pewne rzeczy jakby organami zmysłowymi, a więc widzę światło, słyszę hałas, czuję ciepło. I jeśli powiedzą mi, że przedstawienia te są fałszywe i że śpię, to niech tak będzie - wszelako przynajmniej pewne jest to, iż
wydaje mi się, że widzę światło, że słyszę hałas, że czuję ciepło. To nie może być fałszem, i to właśnie nazywa się we mnie czuciem, które też nie jest niczym innym jak myśleniem. Teraz też zaczynam rozumieć trochę jaśniej i dokładniej niż wcześniej, jaki jestem. A jednak wciąż wydaje mi się jeszcze - i nie mogę pozbyć się tego przekonania - że ciała materialne, których obrazy powstają dzięki myśleniu, które podpadają pod zmysły i które same zmysły poznają, są znane znacznie dokładniej niż ta jakaś część mnie, której nie mogę sobie wyobrazić. Swoją drogą, dziwnie byłoby twierdzić, że znam i rozumiem dokładniej te rzeczy, których istnienie wydaje mi się wątpliwe, które są mi obce i bynajmniej nie są częścią mnie samego, niźli te, co do prawdziwości których jestem przekonany, które są mi bliskie, przynależne mej naturze - jednym słowem: niźli siebie samego. Ale ja wiem już, w czym rzecz. Mój umysł jest jak wędrowiec, który lubi błąkać się po manowcach i nie umiałby jeszcze ścierpieć, by trzymano go w ścisłych granicach prawdy. Popuśćmy mu więc raz cugli i dając mu całkowitą wolność, pozwólmy mu badać przedmioty, które przedstawiają mu się jako coś zewnętrznego po to, aby powoli i umiejętnie je następnie ściągając, kierować jego uwagę na niego samego i na to wszystko, co może odnaleźć w sobie samym, czyniąc go przez to podatniejszym na kierowanie. Zajmijmy się więc teraz tymi rzeczami, które zazwyczaj uważamy za najłatwiej dające się poznać i o których sądzimy, iż znamy je najlepiej, to znaczy ciałami materialnymi, które dotykamy i które
widzimy. W istocie chodziłoby nie o ciała w ogóle, bo takie ogólne pojęcia są na ogół trochę niejasne, lecz o jakieś jedno konkretne ciało. Weźmy na przykład kawałek wosku. Właśnie wybraliśmy go z plastra. Nie stracił jeszcze swego słodkiego smaku miodu, a nawet zachował po trosze zapach kwiatów, z których
został zebrany. Widać, jaki ma kolor, kształt, wielkość - jest twardy, chłodny, poręczny, a gdy postukać weń, wtenczas wydaje jakiś dźwięk. W rezultacie wszystkie cechy, dzięki którym jednoznacznie rozpoznajemy ciało materialne, można tu napotkać. Ale oto podczas gdy mówię te słowa, przybliżam do wosku ogień. Resztka smaku ulatnia się, zapach wyparowuje, kolor się zmienia, kształt zanika, a wielkość wzrasta. Staje się płynny, nagrzewa się, ledwie można go wziąć do ręki i jakkolwiek byśmy w niego stukali, nie wyda żadnego dźwięku. Czy po tych wszystkich przemianach wosk pozostaje tym samym? Trzeba przyznać, że owszem. Nikt w to nie wątpi, nikt nie sądzi inaczej. Cóż takiego więc poznaje się w tym kawałku wosku tak dokładnie? Z pewnością nie jest to nic, co spostrzegłem w ujęciu zmysłowym, gdyż wszystko, co podpadałoby pod zmysł smaku, powonienia, wzroku, dotyku albo słuchu, okazało się było zmienić, a mimo to wosk pozostał ten sam. A może jest to to, o czym teraz myślę, a mianowicie, że ten wosk to nie jest ten miodowy smak ani ten miły zapach kwiatów, ani ten kształt, ani ten dźwięk, a
jedynie ciało, które wcześniej przedstawiło się moim zmysłom w jednej formie, a teraz pozwala się poznać w innej? Ale co takiego właściwie, ściśle rzecz biorąc, wyobrażam sobie, pojmując [ten kawałek wosku] w taki sposób? Zbadajmy to uważnie i odsuwając to wszystko, co nie jest własnością [samego]tego wosku, zobaczmy, co pozostanie. A z pewnością nie zostanie nic innego niż coś przestrzennego i plastycznego. Ale co to znaczy plastyczny? Czyż nie to, iż wyobrażam sobie, że ten wosk, jeśli ma kształt okrągły, może przybrać kształt kwadratowy, a potem jeszcze trójkątny? Z pewnością nie, ponieważ pojmuję go jako zdolny do nieskończonej liczby podobnych przemian, a w wyobraźni swej nie jestem
przecież w stanie przebiec tej nieskończonej liczby. Dlatego też moje pojmowanie wosku nie jest dziełem władzy wyobrażania sobie. A na czym polega owa przestrzenność? Czyż i ona nie jest również czymś niejasnym? Czyż [jej miara] nie wzrasta, gdy wosk się topi, następnie gdy wre i dalej, gdy jeszcze przybywa
ciepła? Nie pojmowałbym w sposób pewny i prawdziwy, czym jest wosk, gdybym nie myślał, że nawet ten oto kawałek wosku, którym się teraz zajmuję, może bardziej różnicować się pod względem miary przestrzennej, niż to kiedykolwiek byłbym w stanie sobie wyobrazić. Trzeba się więc zgodzić, że nie byłbym w stanie za pomocą wyobraźni zrozumieć, czym jest ten kawałek wosku, i że jedynie sam rozum to potrafi. Mówię to w odniesieniu do tego konkretnego kawałka wosku. Ale co do wosku w ogóle, to jest to jeszcze bardziej oczywiste. Czym jednakże jest ten kawałek wosku, który pojąć da się jedynie przez rozum czy umysł? Na pewno jest to ten sam wosk, który widzę, który dotykam, który sobie wyobrażam, a w końcu - ten sam, którego tożsamość od początku uznawałem. Trzeba wszelako koniecznie zauważyć, że moje doświadczenie [perception] to wcale nie widzenie ani dotykanie, ani wyobrażanie sobie, i nigdy tym nie było, jakkolwiek wcześniej tak się dawało, lecz że jest to wyłącznie wgląd samej duszy, który może być niedoskonały i niejasny, tak jak to miało miejsce wcześniej, a może też być jasny i dokładny, tak jak to się dzieje obecnie, w zależności od tego, czy moje skupienie bardziej,
czy mniej trzyma się rzeczy, które sobą obejmuje, i ich składników.
..........